[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W uchylonych drzwiach ukazała się blada, piegowata twarzAnn McBride.Ann sypiała obecnie w przybudówce obok kuchni i pomagała Bryony wporządkach i praniu.Quincy miał rację, mówiąc, \e ta dziewczyna nie ma pojęcia, jak sięzabrać do najprostszych rzeczy.- Bo\e miłosierny - wydyszała Ann.- Tak mi przykro, Bryony.Bryony wstała, spoglądając na rudowłosą dziewczynę z coraz lepiej znanymprzeczuciem nadciągającej katastrofy.Ann twierdziła, \e pracowała jako słu\ąca w Glasgow,zanim ją skazano - niesłusznie, jak się upierała - za próbę zastawienia w lombardzie kompletuhaftowanych poduszek do igieł, nale\ących do jej pani.Mo\e mówiła prawdę, bo Bryony zaczynała podejrzewać, \e udręczonapracodawczyni Ann uległa pokusie oskar\enia dziewczyny tylko dlatego, \eby się jej pozbyć.- Co się stało, Ann? - spytała.- Zostawiłam otwarte drzwi do mleczarni, kiedy poszłam dziś rano po masło, i teraz teprzeklęte kury dziobią twoje sery!Hayden wjechał na podwórze akurat w momencie, gdy Bryony, wymachując bojowomiotłą, wkraczała do mleczarni.Kiedy chciała, potrafiła przeklinać równie płynnie jak ka\dy126inny skazaniec zesłany do Zatoki Botanicznej i właśnie teraz miotała przekleństwa swoimmatowym, niemal szorstkim głosem.Zciągnął wodze i z uśmiechem przyglądał się, jak rozgania nawszystkie strony przerazliwie rozgdakany drób.Wszyscy uwa\ali te kury za własnośćBryony, poniewa\ to ona je karmiła i zbierała jajka.On jednak wiedział, \e Bryony ichnienawidzi i wcale go nie zdziwiło, \e z niemal dzikązawziętością ciska miotłą, biorąc odwet za ka\de złośliwe dziobnięcie i ka\de zmarnowanejajko.Jedna z kur, szczególnie dokuczliwa, ale wydajna w znoszeniu jaj, którą Bryony zniewyjaśnionych nigdy powodów nazwała Eunice, wyró\niała się spośród swoich sióstrniespotykaną zadziornością.Zamiast uciekać z gdakaniem i trzepotem piór, Eunice stanęła wdrzwiach mleczarni, pogardliwie wysuwając głowę.Długa chuda szyja wygięła się w pałąk, apaciorki oczu bez mrugnięcia patrzyły na Bryony.A potem znienacka Eunice rzuciła się naswoją \ywicielkę.Bryony zręcznie schwyciła atakującą kurę i jednym ruchem ukręciła jejpierzastą szyję.- Ha! Masz za swoje, ty głupi zarozumiały ptaku! - zawołała triumfalnie, wychodzącpo schodach mleczarni z martwą kurą w ręce.Ann omal się nie zachłysnęła.- Bryony! Zabiłaś swoją najlepszą nioskę!Hayden wybuchnął śmiechem.Bryony gwałtownie odwróciła głowę.Pózne letnie słońce zapaliło ogniste błyski wewłosach okalających jej twarz gęstwiną kędziorów.Miała zaró\owione policzki, blaskzwycięstwa w oczach i pierś falującą przy ka\dym zdyszanym oddechu.Wpatrywał się w niąz zamierającym na ustach uśmiechem, zdumiony, \e nawet w starej roboczej sukience, zmartwą kurą w dłoni, wzbudza w nim nieodparte po\ądanie.Miał ochotę natychmiast porwaćją w ramiona i zanieść do łó\ka.Podeszła do niego z ogniem w oczach, potrząsając gniewniezabitym ptakiem.- Cholerne kury! Weszły do mleczarni i podziobały wszystkie moje sery.Powoli zsunął się z siodła.Stanęła tu\ przed nim, wymachując mu przed nosemzdechłą kurą.- Potrzebuję kurnika! Mam ju\ dość szukania jajek po całym tym cholernympodwórzu i potykania się o te cholerne kury w kuchni, przy ka\dym cholernym kroku.A wzeszłym tygodniu jakiś cholerny dingo zakradł się w nocy na podwórko i porwał tę białą kurę,którą sama odchowałam od pisklęcia.Gdyby zabrał tę tu Eunice.- jeszcze raz potrząsnęłaznienawidzonym ptakiem -.wcale bym nie \ałowała.Ale potrzebuję kurnika!- Dlaczego nazwałaś ją Eunice?- Co? - Powoli opuściła rękę i znieruchomiała.- Skąd się wzięło to imię, Bryony? Kto to jest Eunice?Nagle wyparowała z niej cała złość i zapalczywość, a ich miejsce zajął smutek.- Moja ciotka.Eunice jest moją ciotką.\oną mojego wuja Edwarda.To ona.maMadeline.Chciała się odwrócić, \eby odejść, ale poło\ył jej dłoń na ramieniu.- Ka\ę moim ludziom od razu zabrać się za budowę kurnika - obiecał.Chciał powiedzieć, \e dałby jej wszystko, czego by tylko zapragnęła, gdyby to jąmogło uszczęśliwić.Ale nie powiedział.Hayden siedział na krześle w ogrodzie czytając Sydney Gazette" i paląc cygaro,podczas gdy Bryony pracowała przy swoich ziołach.Mimo swobodnej pozy, wcale nie byłrozluzniony, bo co chwila musiał się zrywać, \eby ratować Simona, który na przemian spadałz werandy albo próbował zjadać ró\ne paskudztwa znalezione w trakcie odkrywania ogrodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]