X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego oni po prostu nie mogą się dogadać? - zastanawiała sięDenise.- Tyle razy musiałam pomagać jakiemuś Mistrzowi Księgowemu210 albo Starszemu Krawcowi wyśnić, że walczy o zwycięstwo Zachodu.Właściwie zaczynam myśleć, że sama wygrałam tę- A ja nie mogę uwierzyć, że można być dumnym z niewolnictwa -powiedział Owen.Tutaj nie używa się tego słowa - syknęła Denise.- Nie wiesz, siostra, jak to naprawdę wygląda.Ciągle statkami przy�wożą ludzi z Afryki.Tak, jasne, mówią, że to się już nie ale tonieprawda.Wejdz na taki statek, a do końca życia nie tkniesz cukru.- Oj, wątpię, czy to akurat.No a ty, Marion? - spytał Owen.- Co ty sądzisz?- Nie zgadzam się z pańszczyzną, jeśli o to pytasz.Ale nie wyobrażamsobie, że cechy w Londynie po prostu zabronią go jakąś ustawą.- Ale wiecie - odezwał się Owen, odkładając nóż i widelec obok nie�dokończonego dania - jutro jadę na wschód, do Londynu.Mam jużprzydział na inny Przebudowali go na taki, jak to się mówi, eskor-Z działami.Zapadła długa cisza.Denise zgrzytnęła zębami.- Nie mogłeś pójść gdzie- Musiałem podjąć decyzję.Zostaję w Bristolu i albo na ja�kąś podobną jednostkę, albo ląduję w więzieniu.Ale - zaśmiałsię ponuro -.przecież nie zostałemGdy wyszli z gospody, znów padało.Denise, w rozterce, czy aby niezniszczy sobie ubrania, spieszyła się do pracy.Zaproponowała co prawda,że przenocuje Marion na jednej z sof w domu snów, a Marion, jak storazy przedtem, odmówiła.Przyglądali się więc z Owenem, jak siostra pę�dzi mokrą ulicą.Zmieli się.Trudno było się nie śmiać, patrząc na Denise.A potem poszli razem ku Izbie %7łeglarzy.- Tu też mogłabyś zostać, wiesz, Marion?Pokręciła głową.Stali przed bramą.- Mam kabinę na łodzi.- No tak, my, żeglarze, zapominamy, że są też inne rodzaje łodzi.Owen, nie zapominaj.- Nie.Nie zapomnę.- Spróbował się uśmiechnąć.- Będziesz się wi�dzieć z mateczką?pewnie do niej zajrzę.- Pozdrów ją ode mnie.- Zrobił gest, jakby chciał się odwrócić.-Muszę już lecieć.Marion położyła dłoń na jego mokrych epoletach.211 - Mówiłeś.no wiesz, o statkach handlarzy niewolników.Sam kiedyśna takim pływałeś, nie?Zamrugał.- Siostrzyczko, wiesz, jak dobrze płacili? - Poczuła, że wzrusza ramio�nami.dlatego teraz muszę coś zrobić.Spróbować jakoś zadośćuczynić.- Nawet jeśli to oznacza, że przechodzisz na stronę Wschodu?- Nawet.Wiem, że to brzmi zle, ale inaczej nie mogę.- No to powodzenia.też.Opustoszałe cukrownie Boltsa i cuchnęły mokrym pogo�rzeliskiem.Podupadły Bristol wyzbył się słonecznego przepychu sprzedparu lat, ale tanie noclegi nadal były potrzebne, nic więc dziwnego, żeSunshine Lodge nadal działało.W hallu wciąż tak samo pachniało wil�gotnymi chodnikami.A może to ta sama stara kobieta w tej samej siatcena włosach? Marion poprosiła o pokój i weszła po wąskich scho�dach.Aóżko stało odwrotnie.Nocny deszcz utworzył świeżą plamą na su�ficie.Przez ściany przeciekały głosy.Zastanawiała się, czy nie przestawićłóżka - jak rytualnego składnika zaklęcia; powtórzy je idealnie dokładniei jeszcze raz stanie się Elizą Turner, ale Ralph pozostanie Ralphem i znówodbędzie się ta sama kłótnia.Aóżko przyjęło ją z cierpkim skrzypnięciem.Pokój poszarzał i zapadł się w ciemność.Wyjazd z Invercombe w żadnym wypadku nie był wymarzoną radosnąwyprawą.Przez parę ostatnich pracokresów Ralph się zmienił  czy raczejpokazał swój prawdziwy charakter  choć naiwnie sobie wyobrażała, żekiedy naprawdę wyjadą, między nimi znów będzie jak dawniej.Lecz oncoraz częściej mówił o podróży na Wyspy Szczęśliwe jak o wycieczce,z której wróci po roku czy dwóch i po prostu podejmie na nowo swe ce�chowe życie.A co z nią? Co z jej dzieckiem? Był najwyższy czas mu o nimpowiedzieć, choć powoli uświadamiała sobie, że wciąż to odkłada, gdyżboi się jego odejścia.A potem poszli do tego domu cechowego z kolum�nami błyszczącymi jak pancerze owadów.Teraz Marion podejrzewała, żebyła to po prostu urocza, młodzieńcza buta - myśleć, że pierwsi odkry�li adaptację środowiskową.Oczywiście, rozumiała teraz rozczarowanieRalpha, ale zachowywał się tak, jakby liczyło się tylko udowodnienie jegoteorii.Głowa puchła jej od pytań, wciąż czuła mdłości.Musiała przez212 chwilę być sama, choć gramoląc się w dół po schodach, sądziła, że za paręminut wróci.Nadal przecież mieli złapać ten statek.I znalazła się na ulicy, bez tchu, zapłakana.Statki porykiwały syrenami,jaskrawe afisze trzepotały na wietrze, a handlarze sprzedawali broszuryz opowies'ciami o najlepszych trasach na podróże wozami przez alkalicznepustynie Zachodniego Cukrownie wtedy pracowały jeszcze pełnąparą, powietrze gęstniało od ich charakterystycznego,palonego zapachu.Już nigdy nie będzie mogła poczuć tego zapachu, nieczując jednocześnie lekkiego dotknięcia na ramieniu i nie słysząc staran�nie wymawiającego słowa damskiego głosu.- Przepraszam, czy to Marion Price?Odwróciła się natychmiast.Arcycechmistrzyni Alice Meynell, ubranaw obcisłe boty, spódnicę, długi płaszcz, wszystko czarne.Marion myślaładotąd, że to jeden kolor, teraz zdała sobie sprawę, że może mieć różnypołysk, faktury i odcienie.- Cieszę się, że cię znalazłam.Tak, tak, wiem, że spieszysz się i niepo�koisz o Ralpha, ale naprawdę nie powinnaś.Chodzmy, usiądzmy gdzieś,porozmawiajmy parę minut.Mogła chyba odwrócić się i uciec, ale wyczuwała, że tej kobiecie nieda się sprzeciwić.- Blada jesteś - powiedziała Alice Meynell, gdy usiadły w małej ka�fejce.- Wiesz, jako matka rozumiem, jak to jest męczące być w tymstanie.Uśmiechnęła się do niej.Wiedziała chyba wszystko.Potem odsunęłana bok przyprawy i rozłożyła przed nią dzisiejszy  Bristol MorningMarion, minąwszy z Ralphem parę tablic przed kioskami, kojarzyła nie�wyraznie jakieś  Aresztowania" i  Konfiskaty", ale dopóki nie ujrzała tejpierwszej strony, nie zrozumiała, co to naprawdę znaczy.Przykro mi to mówić, ale i moje zaufanie do Invercombe zostałodotkliwie nadużyte.Marion wiedziała, że wczoraj w nocy miała się odbyć jakaś dostawa,i niespecjalnie zaprzątała sobie tym głowę, ale nigdy nie słyszała o towa�rze takiej wartości, jak cały statek wyładowany eterem; musiała to byćjakaś przeogromna zdrada, skoro wykryli go podczas rozła�dunku, pod osłoną wiatrosterowej mgły w Clarence Cove.- Obawiam się, Marion, że twój ojciec jest wśród aresztowanych.Wiat�rosternik Ayres zginął.Cała afera jest wyjątkowo żałosnym przypadkiemtego, co wy tu na Zachodzie lubicie nazywać  drobnym importem".213 Może gdybym była w Invercombe i miała wszystko na oku, zdołałabymzapobiec tej lekkomyślnej eskapadzie.- Mój ojciec.Mówiła pani.- Aresztowano go, słyszałam też, że jest ranny.Invercombe, jak ro�zumiem, nie nadaje się już do zamieszkania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl