X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Godzina mija�ła za godziną, a oni nie mieli o nim żadnych wieści.An-ne powoli zaczynała widzieć Henry' ego innymi oczami.Pojęła, że mimo całego opanowania był on jednak prze�razliwie samotny.- Henry na pewno będzie się dobrze bawił, kiedy toprzeczyta - rzekła w końcu, pociągając nosem.Przed nią stało śniadanie złożone z jajka i nienapo-267 czętej kiełbaski.Anne uszczknęła tylko odrobinę pieczy�wa, ale nawet ono nie chciało jej przejść przez gardło.Jak mogła jeść, skoro Henry zabił się z jej powodu?!Beatrice, która przyniosła jej dzisiejszą gazetę, natych�miast skinęła głową.- O tak, na pewno.Anne patrzyła tępo na swój talerz.- Z pewnością żyje.Jestem o tym przekonana.Towszystko bzdury.- Uderzyła dłonią w gazetę, a następ�nie znowu spojrzała na przyjaciółkę.- Och, Beo! Nawetjeśli to był tylko wypadek, jak mogę dalej żyć po tym,co się stało? Przecież powiedziałam mu, że go nie ko�cham.- Zcisnęła nasiąkniętą łzami chusteczkę.- Skłama�łam.Tak naprawdę nadal go kocham.Tyle że byłam wte�dy na niego wściekła za to, co zrobił.Chciałam, żeby teżcierpiał.- Przy tych słowach znowu zalała się łzami.Beatrice podbiegła do niej i przytuliła mocno.- Henry na pewno żyje.Ni e byłby tak bezczelny,żeby zwalić na ciebie ciężar winy za swoją śmierć.Anne zaśmiała się ponuro.- Co racja, to racja.I tak wystarczająco przeszłamz jego powodu.- Więcej niż wystarczająco.- Beatrice zagryzła wargi.Anne siedziała sztywno, myśląc o tym, że dałaby nie�mal wszystko, żeby móc znowu zobaczyć Henry' ego.Gdyby teraz tu przyszedł, nie miałaby siły mu się opierać.- Anne, chyba nie myślisz, że mogłabyś się po tymwszystkim z nim pogodzić? - spytała przyjaciółka, jak�by czytając w jej myślach.Anne wydmuchała nos, spojrzała raz jeszcze na zu�pełnie zimne śniadanie i.skłamała:- Chcę tylko, żeby był żywy.Poza tym nic mnie nieinteresuje.268 Henry przywiązał wynajętego konia i spojrzał na SeaCliff, czekając, aż ogarnie go to ciepło, które zawsze czułna widok tego domu.Ni c się jednak nie stało.Gdzieśzniknęło uczucie, że dotarł właśnie do rodzinnego gniaz�da.Ni e miał rodziny.Był zupełnie sam.W Sea Cliffmieszkał jedynie starzec, który zawsze go nienawidził.Dopi ero teraz dostrzegł, że cała posiadłość jestw okropnym stanie.Ale przede wszystkim brakowałotu życia i radości, dzieci, które mogły bawić się na dwo�rze, służących, którzy przygotowywaliby posiłki dlapaństwa.Dziadek co do jednego miał rację: Henry oka�zał się być sentymentalnym głupcem.Wydawało musię, że jego wspomnienia ożywią ten dom.Stało się jed�nak inaczej: martwy dom zabił jego wspomnienia.Westchnął ciężko i poklepał konia po muskularnejszyi.Następnie przeszedł na ganek i wszedł do środ�ka.Tutaj przywitał go uśmiechnięty Williamson.- Więc żyje pan! - wykrzyknął na jego widok.- Jak widać - mruknął niechętnie Henry.Poczuł się trochę jak syn marnotrawny.Nawet se�kretarz dziadka, który zwykle zaciskał ponuro wargi,zdołał przywołać na usta coś w rodzaju uśmiechu.Pani Bradley też była podniecona jego widokiem.Co chwila powtarzała, że  starszy pan" bardzo sięucieszy na jego widok.Jej rumiane policzki stały sięw tej chwili jeszcze czerwieńsze niż zwykle.- Odnaleziono pańską łódz.Była poważnie uszko�dzona i myśleliśmy, że.- %7łe zginąłem? - podchwycił.- Tak, wiem.Ale jakpani widzi, jestem cały i zdrowy.Przepraszam.- Mi�nął sekretarza i pielęgniarkę.- Czy mógłbym jednak pana zaanonsować? - spytałtrochę zaniepokojony Williamson.269 - Ni e trzeba.- Uśmiechnął się do niego.- Chcę zro�bić dziadkowi niespodziankę.Zatrzymał się przed drzwiami do swego dawnegopokoju.Przez chwile zastanawiał się, czy zapukać,a potem cicho nacisnął klamkę.Chciał przynajmniejraz zaskoczyć dziadka.Starzec siedział przy oknie i wpatrywał się w wodyzatoki.- Czy coś wiadomo, Williamson?- To ja, Henry.Arthur drgnął na dzwięk jego głosu, a potem odwró�cił się wolno od okna.I nagle stało się coś, czego Hen�ry nigdy by nie podejrzewał.Starzec zaczął płakać.Jegopierś unosiła się nierówno, a po policzkach spływały łzy.Henry z trudem przełknął ślinę i podszedł do dziad�ka, który zwiesił głowę, nie wiadomo, ze wstydu czy zezmęczenia.Podał mu dłoń, chcąc go pocieszyć, i po chwi�li poczuł zaciśnięte konwulsyjnie kościste palce starca.- Henry, Henry.- powtarzał dziadek.- Wszystko w porządku - powiedział Henry i przy�tulił dziadka.- Ni c się nie stało.Przez chwilę trwali w uścisku, a potem Arthur cof�nął się i ściągnął brwi.- Co takiego zrobiłeś tym razem, że wszyscy myślą,że nie żyjesz?Henry zaśmiał się z ulgą.Dziadek nareszcie zacząłsię zachowywać tak, jak zawsze.- Ni c specjalnego.Szukałem tylko odrobiny samot�ności w hotelu Thorndike.Prawdę mówiąc, sam wi�działem, jak duży jacht uszkodził moją łódz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl