[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak zwykle w takich wypadkach rozmowa zeszła na tematy,którym zabobonni caboclos przypisują nadprzyrodzone pochodzenie.Fantastyczna dekoracjadżungli, ponury nastrój otoczenia i często niezrozumiałe dla prostego człowieka wydarzenia,stwarzają kanwę dla snucia opowieści o duchach, upiorach, wilkołakach nazywanych tu lobis-homem, yacu-runach zamieszkujących bagniste brzegi rzek i innych potworach czyhającychna zgubę mieszkańca dżungli.Jeden opowiada o mułach bez głów włóczących się o północypo leśnych polanach, inny o czarownicy mającej zamiast głowy trupią czaszkę, a jeszcze ktośo duchu puszczy Kurupira posiadającym jedną nogę ludzką, drugą tygrysią.Celował w tymNoka, który zawsze miał niewyczerpany zasób tego rodzaju opowieści.Teraz również komentując różne wypadki ten i ów przypisywał je siłom nadprzyrodzo-nym lub złośliwości ludzkiej.Leżąc w hamaku, spowity w muślin moskitiery jak w kokon, słuchałem różnych, cza-sem zgoła fantastycznych opowiadań, które ktoś długo monotonnie wystękiwał w dziwnymżargonie portugalsko-hiszpańsko-indiańskim: Ja wam mówię, że to wszystko jest sprawą tego paje (czyt.paże) czarownikaUrubu.On nienawidzi białych i dlatego zesłał choroby.A czy poprzednio nie było nie-szczęść? Ilu to ludzi zmarło u senhora da Silva? A on sam nie zginął tajemniczo? Jego teżpożarły krokodyle w jeziorze. Racja, racja compadre Juca (czyt.Ziuka) o tym paje dużo słychać.Podobno znatakie czary, że śmierć na odległość sprowadzi potwierdzał ktoś inny. Pewien paje znad Rio Xingu odezwał się Neka to potrafił przemieniać się wjaguara, lub anakondę, a na ludzi nasyłał jadowite węże lub pająki.Leżący w pobliżu Ferreira okryty po czubek nosa wzdychał od czasu do czasu i mruczałcoś pod nosem, a Pelc, którego ględzenia Indian denerwowały, a że sam był przesądny, kląłwszystkich w pień.Długo jeszcze leżałem tak wsłuchując się w dalekie i tajemnicze odgłosy dżungli, obse-rwując drgające refleksy ognia na wachlarzowatych liściach sąsiedniej palmy, aż wreszcieznużony zasnąłem.Obudził mnie czyjś przerazliwy okrzyk ratunku!.Zerwałem się półprzytomny chwytając za rewolwer i usiłując wyplątać się ze zwojówmoskitiery.Obok w ciemnościach szamotał się Ferreira.Obudzony nagle, jeszcze w półśnie,nie mogłem połapać się w sytuacji i pierwszą myślą moją było, że do szałasu wdarło się jakieśzwierzę.Może jaguar lub anakonda? A może złośliwi Indianie Crichanos?Ciemność kompletna potęgowała jeszcze grozę położenia i paniczny nastrój. Zwiatła, ratunku! usłyszałem głos Pelca krzyczącego rozpaczliwie i szamocącegosię na tapczanie. Coś jadowitego mnie ukąsiło.Z rewolwerem w ręku wyskoczyłem z hamaka i potykając się w ciemności zapaliłemświecę.Jednocześnie z pochodnią w ręku wpadł Neka śpiący w pobliżu.--Co się stało? Co ci jest? wołaliśmy jeden przez drugiego. Może to sen?Pelc z wytrzeszczonymi z przerażenia oczami, oblany potem siedział na tapczanie trzy-mając się za ramię i stękał. Coś mnie ukąsiło, coś strasznego.Pali mnie jak ogień i cały kark mam zdrętwiały.Zobaczcie, co to jest.Pochyliliśmy się nad nim ze światłem w ręku.Początkowo nic nie było widać, jużmyślałem, że to halucynacja lub przewrażliwienie wywołane wypadkami, kiedy jednak Nekaodwinął moskitierę, w jej fałdach ujrzeliśmy na wpół zmiażdżonego olbrzymiego, czarno-fioletowego puszystego pająka.Struchlałem z przerażenia. Czarna Wdowa szepnął Neka, strząsając pająka na ziemię i rozgniatając paty-kiem. Senhor Pelc, pan musi natychmiast jechać do Manaus.Na jad tego pająka nie malekarstwa.Pelc siedział przerażony nie mogąc wymówić słowa.Wytrzeszczył swe błękitne oczykrótkowidza, oczekując od nas pomocy, której nie mogliśmy mu dać.Należało jednak cośczynić, coś przedsięwziąć.Ukąszenia tych wielkich, kosmatych pająków powodują zakażenie i z reguły są trudnedo wyleczenia.Leczenie ciągnie się czasem miesiącami.Występują ropiejące rany i wysokagorączka.Gatunek pająka zwany popularnie Czarną Wdową jest najgrozniejszy i jeśli nieprzyjdzie natychmiastowy ratunek w formie zastrzyków przeciwzakażeniowych, następujeśmierć.Pelc nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności został ukąszony w czasie snu w ramię, wpobliżu arterii szyjnej.Niebezpieczeństwo było więc nieporównanie większe.Zastrzykówprzeciwzakażeniowych nie mieliśmy.Zajodynowałem mocno rankę, wtarłem viborynę, poczym przyłożyliśmy garść tytoniu namoczonego w wódce, jak to czynią caboclos. Wypalcie mi ranę rozpalonym żelazem wołał zdenerwowany Pelc. Uspokój się Ludwiku pocieszałem go, nie wierząc we własne słowa skoro świtpojedziemy do Manaus do szpitala.W obozie nikt już nie spał.Wiadomość o wypadku przeraziła wszystkich.Cabocloskomentowali wypadek szeroko, przytaczając liczne przykłady śmiertelnych zejść po ukąsze-niach pająków.Gdy poranny świt posrebrzył niebo, zaczęliśmy się pakować, by jak najprędzej dotrzećz chorym do Manaus.Teraz dla wszystkich stało się jasne, że praca nasza skończyła się.Potylu przejściach wracaliśmy chorzy, zmęczeni, zdenerwowani i zniechęceni.I tym razem po-nura dżungla zwyciężyła.Za miesiąc, z naszej z takim mozołem wyciętej pikady nie pozosta-nie śladu.Zielone morze zachłannej roślinności zaleje wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]