[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Trzeba zadzwonić po Ludwika, musi nas zawiezć do Giessen, sama nie dam radyprowadzić - odezwała się sucho Inga, opadając ciężko na krzesło.Lekarka była jednak innegozdania:- Zawiezie panią karetka, zajmę się tym.Za pół godziny będzie pani w szpitalu.Tukażda minuta jest ważna.Mąż zabierze pani osobiste rzeczy i dojedzie potem z mamą, bo napewno pobędzie tam pani kilka dni.{JMo że przyjdzie czas, gdy zabraknie Oczom łez, a sercu drżeń Zjapach szpitala był dla Ingi czymś nieznanym.Nigdy wcześniej nie leżała w szpitalu,dlatego te sterylne korytarze zadziwiły ją i nieco przytłumiły, a sanitariusz, wiozący ją nawózku do przestronnej sali na jakieś badania, krępował.Inga czuła się coraz gorzej, obojętniała na każdy dotyk i słowo, jej życie jakbyzwolniło, oddalało się od niej.Podczas wprowadzania drenu w płuco, w znieczuleniumiejscowym, była już tak słaba, że nagle straciła przytomność.Zapadła w nieznaną jejmiękką watę, która pochłonęła ją wolno, jak przyjemny wir.Nie docierały do niej odgłosy zzewnątrz, znalazła się w dziwnym miejscu.Miała wrażenie, że dusi się, brakuje jej powietrza,ale wcale nie chciała go chwytać, bo ciało stało się nagle niepotrzebną powłoką.Poczuła, żestoi przed białą płaszczyzną, jakby wyłożoną starannie płytkami, na której wyznaczone byłyróżne poziomy.Inga wchodziła coraz wyżej, a tam robiło się coraz jaśniej.Zwiat wirowałtymi kafelkami jak śniegiem.I coś ją ściągnęło w dół, zrobiło się ciemniej, coraz trudniej byłooddychać.Po chwili usłyszała jakiś trzask, a po nim glos pielęgniarki, który przyniósł ze sobąprzyziemne znaczenie słów:- Wróciła, mamy ją.To chyba chodziło o nią, że wróciła z tej dziwnej podróży.Otworzyła �czy.Nad sobązobaczyła pochylone twarze lekarza, pielęgniarek i wydrenowane do samego sufitu ściany,których wcześniej tu nie widziała.^ ech był już lżejszy, ale bolesny.Dren w płucu uwierał,czuła ból trudny, Wytrzymania.Pielęgniarka podała jej tabletkę i wodę.Po zabiegu na salę Pzyszła mama, za nią wolno wszedł wyraznie przestraszony Ludwik.- Jak się czujesz, kochanie? - Podszedł do niej, pocałował w dłoń.Przyjęła tenpocałunek niechętnie, zamykając oczy.Rosemarie zauważyła to i z niechęcią spojrzała nanarzeczonego córki.- Naprawdę nie zauważyłeś, że coś się z nią dzieje?- Mówiła, że to zwykła infekcja - bronił się.Rosemarie odetchnęła ciężko, pokręciła głową nieprzyjaznie.Inga nie odzywała się,czuła, jak wraca do niej życie.Może jeszcze nie wszystko stracone, może wyzdrowieje?- Czy miała pani jakiś wypadek, przewróciła się? - dopytywali się wciąż lekarze.- Nie, nic mi się nie stało - odpowiadała zgodnie z prawdą.- Zatem to była odma samoistna.Gdy tylko płuco rozpręży się, usuniemy dren iwyjdzie pani domu.Po prostu - płuco rozpręży się i wyjdzie do domu. - Mamo - mówiła Inga do matki - przecież wszystko ma swoją przyczynę, prawda?Musi być jakaś przyczyna mojej choroby.I Rosemarie w duchu przyznała Indze rację.Wszystko ma swoją przyczynę, zródło,choćby najmniejsze i mało dostrzegalne.Mazurska rzeka Krutynią, która swoją krętością imajestatem przyciąga tysiące turystów, ma swoje zródło w miejscu niepozornym, na łącemiędzy wielkimi lasami.Pasą się tam konie, a ich właściciele mieszkają w przedwojennymdomu na skraju łąki.Gdy idą do koni, mijają owo zródło - spod zarośniętej koniczyną ziemiwypływa maleńki strumyczek.Z tego strumyczka robi się potem mała rzeczka.Z rzeczki -rzeka.Królowa Mazurskich Rzek.Tu jednak wygląda jak zwykły ciek wodny, których pełno na całych Mazurach -nawadniające strumyczki przecinają pola i łąki, a czasem budowlane działki, i bywają tacy,którzy te strumyczki bezlitośnie zasypują, rzucają na nie zwały ciężkiej ziemi, nie pozwalająpłynąć przez ich przyszłe ogrody, ścieżki, trawniki.Wszystko na świecie ma swoją przyczynę.Swój początek.Dlaczego to, co złe, zdarzyło się akurat teraz, w tak trudnym dla Ingi czasie?Ani Rosemarie, ani Inga nie słyszały wtedy jeszcze o niemieckim psychiatrze onazwisku Heinroth, który w roku przedstawił światu nowe określenie:  chorobapsychosomatyczna.Wyjaśniał, jak bardzo nasze zdrowie zależy od psychiki.Astma,cukrzyca, nadciśnienie, choroby skóry, tarczycy czyjelita grubego miały, jego zdaniem,początek w ludzkiej psychice, przeżyciach, stresie i złych myślach nawiedzających człowieka.Poszedł w swoich rozważaniach dalej, mówiąc, że teoretycznie każda choroba jestpsychosomatyczna.Rosemarie podskórnie to wyczuwała, bo była trochę z tego świata, w którym człowiekczuł wielki szacunek do praw natury i niejako w sposób naturalny godziła się z nimi.Wiedziała, że złymi myślami można zatruć swoje ciało - poniekąd była więc kontynuatorkądziewiętnastowiecznej myśli Heinrotha, nie mając pojęcia o jego istnieniu.Inga była znacznie dalsza od tego odkrycia, tym bardziej teraz, na szpitalnym łóżku,nieludzko zmęczona brakiem tlenu i ruchu.- Przyniosę ci coś do czytania, jeśli chcesz - powiedział jej Ludwik podczasodwiedzin.Przyszedł do niej z  bukietem bananów - tak Inga określiła kiść żółtych owoców,związanych ze sobą pętelką łodyżki.Lubiła banany.Gdy mieszkała w Polsce i miała kilka lat,banany i pomarańcze były poza jej zasięgiem.O przypływającym do polskiego portu statku zcytrusami mówiono w telewizji.Słuchali wtedy wszyscy, a matka cieszyła się, że kupi dziecku cytrusy.W rogu pokoju zwanego stołowym stała drewniana skrzynka zjasnozielonym kineskopem.Głośnik obleczony był jasnożółtym płótnem.To był ich pierwszytelewizor.Inga oglądała czasem przesuwające się rytmicznie czarnobiałe obrazy, nic z nichnie rozumiejąc.Kineskop zniekształcał obraz, wyciągał.Twarz ówczesnego prezentera JanaSuzina, którego jeszcze pamiętała, zaczynała się od górnej krawędzi ekranu i ciągnęła przezcałą szerokość ekranu.Znikała, niedokończona, za dolną czarną krawędzią.Inga próbowałazobaczyć, jak wygląda koniec twarzy prezentera, jednak czarna krawędz zazdrośnie strzegłaobrazu.Ludzie, którzy przyjeżdżali z miasta, coraz częściej mówili o telewizji kolorowej.DlaIngi telewizyjna białoczarność była oczywista, z przyjemnosciąjednak słuchała tych nowin.Apotem wpadła na pomysł, jak zrobić własny telewizor kolorowy.Na naelektryzowany ekranprzyczepiała arkusz kolorowej bibułki, tej gładkiej, niekarbowanej.Przywierał z cichymtrzaskiem do ekranu i nagle świat zmieniał sięekran był już białoczerwony a|bo białożółty.W swoim niemieckim życiu miała już zawsze banany i kolorowy telewizor, nawetteraz, w szpitalu.- Przywiez mi książkę z mojej szafki nocnej.Poszukaj też gazety, którą dostałam odmamy - odpowiedziała sucho Ludwikowi, zamykając oczy.Wolała udawać przed nim, że jestchora, oddalała tym samym konieczność rozmowy z nim.Może nie chciała usłyszeć całejprawdy, czuła, że mogłaby być bolesna, a jej nie wolno się teraz denerwować.- Co się dzieje, czemu jesteś taka.? - zapytał, zawiesiwszy głos.Zauważył chyba jejobcesowość i szorstkość, może zaczął się obawiać, że Inga coś podejrzewa?- A jaka mam być? yle się czuję.Ciekawe, jak ty byś się czuł, gdybyś musiał leżeć zrurą w płucu? - zapytała, odwracając głowę.To znak, że rozmowa skończona.W milczeniupatrzyła na wychodzącego Ludwika.Był u niej nazajutrz, tak jak obiecał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl