[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-A przy okazji, co ona ci powiedziala? - zapytal Chuck, wstajac.-Kto?-Ta pacjentka.- Strzelil palcami.- Bridget.Wyslala mnie po wode.Powiedziala ci cos w tymczasie, wiem.-Nie.-Klamiesz.Wiem, ze.-Napisala mi cos - wyjasnil Teddy, klepiac sie po kieszeniach plaszcza.W koncu znalazlnotatnik w wewnetrznej kieszeni i zaczal przerzucac strony.Chuck gwizdal i cwiczyl na podmoklym gruncie krok defiladowy, podrzucajac do gorysztywne w kolanach nogi.-Adolf, wystarczy juz - powiedzial Teddy, kiedy znalazl wlasciwa strone.-Masz to? - spytal Chuck, podchodzac.Teddy skinal glowa, obrocil notatnik, zeby pokazac Chuckowi strone, na ktorej widnialojedno slowo, napisane scisnietymi literami, juz rozmywajacymi sie na papierze od deszczu:uciekaj9Natrafili na kamienie kilometr dalej w glebi wyspy, a niebo nad ich glowami gnalo na oslepw ciemnosc pod zwalami chmur o gladkich ciemnopurpurowych spodach.Wspieli sie naszczyt wzgorza rozmoklym stokiem, porosnietym prosta, wiotka trawa morska, sliska oddeszczu.Od mozolnego wdrapywania sie byli cali oblepieni blotem.Ponizej rozciagalo sie pole, plaskie jak dolna warstwa chmur, gole, jesli nie liczyc jednegoczy dwoch krzakow, nasiaknietych lisci ciskanych przez nawalnice i mnostwa kamieni.Teddy poczatkowo odniosl wrazenie, ze trafily tu niesione wichrem wraz z liscmi.Ale wpolowie drogi w dol zbocza zatrzymal sie i przyjrzal im sie uwazniej.Usypane byly w male, schludne stosy, rozrzucone po polu w odstepach mniej wiecejpietnastu centymetrow.Teddy polozyl Chuckowi dlon na ramieniu i wskazal je reka.-Policz, ile tam jest stosow.-Co takiego?-Widzisz te kamienie? - spytal Teddy.- Tak.-Usypane sa w oddzielne stosy.Policz je.Chuck spojrzal na niego tak, jakby rozum Teddy'ego ucierpial wskutek sztormu.-To zwykle kamienie.-Mowie powaznie.Chuck patrzyl na niego tym wzrokiem jeszcze przez chwile, potem skupil uwage na polu.-Doliczylem sie dziesieciu - oznajmil po minucie.-Ja tez.Ziemia osunela sie pod noga Chucka i ten poslizgnal sie, zamachnal sie do tylu reka, a Teddychwycil ja i trzymal, dopoki jego partner nie odzyskal rownowagi.-Mozemy wreszcie zejsc? - spytal Chuck i spojrzal na Teddy'ego z mina wyrazajacazniecierpliwienie.Gdy dobrneli do skraju zbocza, Teddy poszedl przyjrzec sie kamieniom z bliska.Stosy ulozone byly w dwoch rzedach i znacznie roznily sie pod wzgledem wielkosci.Kilka skladalo sie z trzech, czterech kamieni, podczas gdy inne usypane byly z dziesieciu, amoze nawet dwudziestu.Teddy przeszedl miedzy rzedami kamieni, stanal i odwrocil sie do Chucka.- Zlepoliczylismy - powiedzial.-Jak to?-Spojrz miedzy tymi dwoma kupkami.- Teddy zaczekal, az jego partner podejdzie, i terazobaj z Chuckiem patrzyli na wskazane miejsce.- Tutaj jest pojedynczy kamien.Ale liczy sie jako oddzielny stos.-Przy takiej wichurze? Nie.Musial osunac sie z sasiedniego.-Lezy w rownej odleglosci od innych stosow, pietnascie centymetrow na lewo od tego,pietnascie centymetrow na prawo od tamtego.W drugim rzedzie takie samo zjawiskowystepuje dwa razy.Pojedyncze kamienie.-Czyli?-Czyli w sumie jest trzynascie stosow, Chuck.-Myslisz, ze to Rachel sie za tym kryje? Jak babcie kocham, ty naprawde tak uwazasz.-Ktos musial ulozyc te kamienie.-Kolejna zaszyfrowana wiadomosc.Teddy przykucnal przy kamieniach.Nasunal na glowe plaszcz i rozchylil jego poly, abyuchronic przed zalaniem trzymany miedzy nogami notatnik.Posuwal sie w przysiadziebokiem niczym krab, przystawal przed kazdym stosem i zapisywal liczbe skladajacych sie naniego kamieni.Na koniec otrzymal ciag trzynastu liczb: 18-1-4-9-54-23-1-12-4-19-14-5.-To pewnie kombinacja otwierajaca najwieksza klodke swiata - oswiadczyl Chuck.Tedy zamknal notatnik i schowal go do kieszeni.-Niezly dowcip.-Dziekuje, dziekuje - odparl Chuck.- Zapraszam na swoje wystepy w Pikutkowie Gornym,co wieczor.Obiecaj, ze przyjdziesz.Teddy sciagnal plaszcz z glowy i wstal.Znow chlostala go po glowie ulewa i wicherodzyskal glos.Skierowali sie na polnoc, po prawej rece rozciagaly sie urwiska, a po lewej ginal gdzies wodmecie nawalnicy i deszczu kompleks szpitalny.W ciagu ostatnich trzydziestu minutsztorm sie nasilil.Szli tuz obok siebie, zeby slyszec, co drugi mowi, i zataczali sie jak parapijakow.-Cawley pytal cie, czy sluzyles w wywiadzie.Oklamales go?-I tak, i nie - odparl Teddy.- Do cywila przeszedlem jako zwykly zolnierz.-A gdzie trafiles na poczatku?-Po szkoleniu zasadniczym wyslali mnie do szkoly radiotelegrafistow.-A potem?-Odbylem przyspieszony kurs w Akademii Wojennej i w koncu faktycznie dostalemprzydzial do wywiadu.-Wiec jakim cudem wyladowales w armii?-Bo spieprzylem sprawe.- Teddy wykrzyczal to na wietrze.- Zle rozszyfrowalemwspolrzedne pozycji wroga.-Straty byly powazne?Teddy'ego wciaz przesladowal ten jazgot niesiony przez fale radiowe.Wrzaski, szumzaklocen, placz, szum zaklocen, warkot karabinu maszynowego, a po nim znow wrzaski iplacz, i szum zaklocen.I chlopiecy glos na tle tego zgielku, pytajacy: "Widzieliscie, gdzie siepodziala reszta mojego ciala?".-Padla polowa batalionu - odparl Teddy podniesionym glosem.- Podalem ich szkopom jakna tacy.Przez dluga chwile slychac bylo jedynie swist wichury, a potem Chuck zawolal:-To straszne.Wspolczuje ci.Wspieli sie na pagorek i wichura o malo ich nie zdmuchnela z wierzcholka, ale Teddy mocnosciskal lokiec Chucka i parli przed siebie ze spuszczonymi glowami.W ten sposob posuwalisie naprzod, zgieci niemal wpol, i z poczatku wcale nie dostrzegli nagrobkow.Brneli niemalna oslep, gdyz deszcz zalewal im oczy, az Teddy rabnal o kamienna plyte, ktora odchylila siedo tylu i wyrwana przez wiatr ze swego mocowania upadla plasko na ziemie.Jacob Plugh Oficer pokladowy Bosuna1832-1858Po ich lewej rece nagle zlamalo sie drzewo, z trzaskiem, ktory przywodzil na mysl ostrzesiekiery rozdzierajace blaszany dach, i Chuck krzyknal: "Jezu Chryste", a wiatr natychmiastporwal kawalki drzewa, ktore przemknely tuz przed ich oczami.Weszli na teren cmentarza,oslaniajac rekami twarze, a ziemia i miotane przez wiatr liscie i szczatki drzew sprawialywrazenie ozywionych i naelektryzowanych.Kilka razy sie przewrocili, a Teddy w pewnejchwili zauwazyl majaczacy z przodu szary, przysadzisty ksztalt.Zaczal pokazywac w jegokierunku i krzyczec, lecz wichura zupelnie go zagluszala.Cos ciezkiego smignelo obok jegoglowy, musnelo wlosy.Zerwali sie do biegu, wiatr szarpal ich za nogi, a ziemia wokolo jakby podnosila sie inapierala na kolana.Grobowiec.Drzwi byly stalowe, z popekanymi zawiasami; w fundamentach zagniezdzily siejuz chwasty.Teddy przyciagnal drzwi do siebie i uderzyl w niego wsciekly podmuch,zepchnal go na lewo razem z drzwiami.Teddy runal na ziemie, a drzwi uniosly sie,odczepione od urwanego dolnego zawiasu, zapiszczaly i gruchnely o sciane.Teddyposlizgnal sie na blocie, dzwignal sie na nogi, a wtedy wiatr grzmotnal go w ramiona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]