[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednakże ów bohaterski wyczyn z pewnością nie dawałHamiltonowi prawa do bezkarnego rujnowania życia niewinnych ludzi! Julian nie miał na myśli wyłącznie Sami Amandy oraz krzywdy, jaką Robert usiłował im wyrzą-343dzić.Dzięki informacji uzyskanej przy pomocy bystrychciotek Amandy wiedział dobrze, iż Hamilton unieszczęśli-wił także inne osoby.Julian odnalazł dom, którego szukał.Wszedł przez niezamknięte drzwi na dole i wspiął się po nieoświetlonychschodach na pierwsze piętro.Schronienie nie było zbytbezpieczne, ale dom znajdował się w dość spokojnym sąsiedztwie: stało tu wiele podobnych budynków, pełnychkawalerskich mieszkań.Ich lokatorzy nie mogli się poszczycić eleganckim adresem, ale mieli mieszkanka przyzwoite i niedrogie.Choć czynsz nie byl wygórowany, Julian mógł się założyć, że to Jack płaci go za przyjaciela.Stanąwszy pod obdrapanymi drzwiami Roberta, Julianzastukał w nie kilkakrotnie, nie szczędząc ręki.Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, powtórzył tę czynność i nieustawał, aż wreszcie drzwi się otwarły.Otworzył je służący Roberta.Chłopak był nadal w dziennym, bardzo wymiętym ubraniu i wyglądał niechlujnie.Sądząc z fizjonomii i zachowania, miał niezle w czubie.Aysina lśniła muod potu, nos przypominał barwą rzodkiewkę.- Muszę się widzieć z panem Hamiltonem - oznajmiłdobitnie Julian.Niezbyt pewnie trzymający się na nogach sługa popatrzył na markiza przekrwionymi oczami.- Pan śpi - oznajmił.- No to go obudz - odparł markiz tonem nie znoszącym sprzeciwu.Służący zamrugał niepewnie oczyma.Powiódł mętnymwzrokiem po imponującej postaci w nieskazitelnie eleganckim stroju.- Przecie jeszcze noc! - argumentował.- Co taki pan z panów robi tu o tej porze? Z mego pana grosza nikt nie wyciągnie, słowo honoru.Mnie też nie płaci od czterech miesięcy.- Bardzo ci współczuję, mój poczciwcze.Radzę ci wytrzezwieć i jak najprędzej poszukać sobie innego miejsca.Nie przybywam tu po pieniądze.Niewiele by mi z tego344przyszło.- Wyminął służącego i wszedł do mikroskopijnego saloniku.- Chcesz go pan zabić? - zainteresował się sługa.Julian uśmiechnął się melancholijnie.- Jesteś już drugą osobą, która mnie o to pyta.Przyznam, że mnie to kusi.ale nie.Nie zabiję go.- Sięgnął dokieszeni surduta i wyjąwszy kilka szylingów, wręczył jezdumionemu służącemu.- To ci powinno zapewnić jedzenie i dach nad głową, póki nie znajdziesz nowej pracy.Nieprzepij wszystkiego, bo druga taka okazja nie zdarzy ci sięnawet za milion lat! A teraz pokaż mi, gdzie Hamilton śpi,i zostaw nas samych.Zaskoczenie było tak wielkie, że służący całkiem wytrzezwiał.Posłusznie wskazał drzwi na końcu korytarzyka, wiodące do sypialni Roberta.Potem udał się spieszniedo własnej malutkiej służbówki i spakował swe nieliczneruchomości do pudla na kapelusze.Uwinął się z tymw pięć minut.Podziękował Julianowi z dziesięć razy, powiedział grzecznie do widzenia - i już go nie było.Julian zdjął świecznik z kominka w salonie, ruszył korytarzem do drzwi sypialni Roba i otworzył je.Trzymałlichtarz w górze; blask świec wydobył z mroku nielicznemeble, które ledwo mieściły się w tej izdebce: wąskie łóżko, komodę i niewielką szafę na ubranie.Na łóżku leżałkompletnie ubrany Hamilton.Na podłodze obok łóżkastała butelka whisky, opróżniona do połowy.Robert najwidoczniej odsypiał ostatnie pijaństwo.Serling podniósł nogę i bez ceremonii trącił Roberta butem w żebra.Robert ocknął się, podciągnął kolano i rozpostartą dłonią osłonił oczy od blasku.- O rany.Percy, to ty? - wymamrotał niewyraznie.-Już czas? Niemożliwe.- Nie, jeszcze nie czas.A ja nie jestem Percy i nie zamierzam cię trzezwić, żebyś mógł zabić mego brata.Wstawaj, podła gnido!Robert uniósł się na wymiętej pościeli i oparł o wezgło-345wie.Nadal osłaniał ręką od blasku bolące oczy.Mrużył je,zezował i wreszcie spojrzał przytomniej.- Serling.- wykrztusił ze zdumieniem i strachem.Potem, starając się ukryć swój lęk, odjął rękę od czoła i spytał wojowniczo: - Co ty tu robisz?Julian odstawił świecznik na komodę.- Może mnie spytasz, czy zamierzam cię zabić? Ostatnio wszystkich to jakoś interesuje!Robert uśmiechnął się szyderczo.Udawał pewnego siebie i obojętnego.- Nie zabijesz mnie.Nie tu! To nie w twoim stylu.- Jak ty mnie dobrze znasz! - zauważył Julian i wyjąwszy z kieszeni tabakierkę, otworzył ją i zażył niuch tabaki.- Ale Jack z całą pewnością zabije cię rano w St.James'sPark.O ile się tam zjawisz.Przez twarz Roberta przeleciał cień niepokoju, ale zaraz wróciła mu czelność.- Oczywiście, że się zjawię! Czemuż by nie? Nie wiem,skąd u ciebie ta pewność, że Jack mnie zabije.Może nawetbędzie chciał, ale się na to nie zdobędzie.Za honorowy!- Ty nie masz takich głupich skrupułów, prawda?Idziesz po trupach.choćby nawet kobiet i dzieci, do upatrzonego celu! Cóż cię to obchodzi, kto przez ciebie będzie cierpiał!Robert zsunął się z łóżka i dotknął w końcu stopamipodłogi.Chwycił butelkę whisky i zdrowo z niej pociągnął.Przez cały czas śledził bacznie Juliana, choć markizstał bez ruchu.Wiedział, że jego kamienny spokój wytrąca Roberta z równowagi.Z pewnością Hamilton czuł sięjak ktoś obserwujący zwiniętego węża, który w każdejchwili może zaatakować.Było to bardzo trafne porównanie, gdyż Julian zamierzał zaaplikować mu niebawem dawkę potężnej trucizny.- Cóż w tym dziwnego, że w rozpaczliwej sytuacji posunąłem się do szantażu? Czy stałem się przez to skończonym łotrem? A siostra Amandy z pewnością nie jest już346dzieckiem! - Uśmiechnął się obleśnie.- Wydała mi się całkiem dorosła!Julian poczuł gwałtowną chęć schwycenia Hamiltona zachudą szyję i ściśnięcia jej tak, żeby oczy mu wyszły nawierzch! Nie wiedzieć czemu, ordynarna uwaga na tematdorosłości Sam rozwścieczyła go.całkiem niepotrzebnie.Aatwo było przewidzieć, że Rob okaże się grubiański i bezczelny.ale w Julianie ocknął się ostatnio silny instynktopiekuńczy w stosunku do Sam.Przecież uważał ją niemal za.młodszą siostrzyczkę.- Nie mam na myśli Amandy ani Sam.- Zrobił pauzę,by zwiększyć napięcie.- Mówię o tym, że haniebnie porzuciłeś żonę i dziecko i zamierzasz popełnić bigamię!Julian Z prawdziwą rozkoszą obserwował Roberta, który zbladł jak trup.- O.o cz.czym ty g.gadasz?! Ja w.wcale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]