[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zbliżył nozdrza do jejtwarzy i z miejsca polubił jej zapach.Roztaczała przyjemną woń lilii iziół.- Twierdzę jedynie, iż goszcząc w Rzymie, powinna panipozwolić sobie być przede wszystkim kobietą.- Puszczę tę uwagę mimo uszu.- Uniosła lekko podbródek,wyraznie rzucając mu wyzwanie.Niewątpliwie wyczuwała napięcie,jakie się między nimi wytworzyło.- Nadal uważam, iż jest pan bestią.- Nie przeczę.- Wciąż trzymał w uścisku jej nadgarstek, lecz niewyczuwał już oporu, choć gotów był przysiąc, że serce tłucze jej sięw piersi jak oszalałe.- Być może dlatego odczuwam więz zewszystkimi bestiami, które zakończyły żywot w tym miejscu.Odnotował z zadowoleniem, iż udało mu się wzbudzić jejzainteresowanie.Wiedział, że do powrotu Warwicka nie pozostałomu już zbyt wiele czasu.- Ma pan na myśli dzikie zwierzęta zabijane przez gladiatorów? -zapytała Diana.- Nie inaczej - odparł przyciszonym głosem.- Mam nadzieję, żeniektórym udało się rozszarpać kilku napastników.SRNa jej twarzy po raz pierwszy zagościł uśmiech.-Zabrzmiało to,jakby sympatyzował pan z tygrysami i lwami.- Istotnie.- Przyciągnął ją nieco bliżej siebie tak, że ich ciałaniemal się stykały.Uzmysłowił sobie, że natura obdarowała jąznacznie dorodniejszymi kształtami, niż mu się wydawało, gdyprzyglądał się jej z powozu.- Podziwiam ich majestat, niezłomnegoducha w walce o przetrwanie, a przede wszystkim to, że nigdy niedają się ujarzmić ani nie poddają się cudzej woli.- Rzeczywiście.- Przechyliwszy głowę na bok, posłała mupowłóczyste spojrzenie spod rzęs.Rzadko widywał coś takiego uangielskich dam.- Czy i siebie samego uznaje pan za nieoswojonego?- Och, rzekłbym nawet zupełnie nieoswojonego.- Jego druga dłoń,niby przypadkiem, spoczęła nagle na talii Diany.- Jestem równiedziką bestią, jak lew.Uwolniła się z jego objęć, nie robiąc scen; nie zaczęła krzyczeć animdleć ze słusznego oburzenia.Zwyczajnie się od niego odsunęła,milcząco wyznaczając granicę, do jakiej mógł się posunąć.Nie trzebadodawać, iż zyskała tym w jego oczach.Nabrał dla niej większegoszacunku.- Nie do końca zdziczałą, jak sądzę - zaoponowała z uśmiechem.-Idę o zakład, że gdyby napotkał pan na swej drodze godnegoposkramiacza, udałoby się nieco pana obłaskawić.-Nie stawiałbym na to, cara.Połykam takich poskramiaczy naśniadanie.- Z dodatkiem marmolady i masła? - Zachichotała perliście.- Na Boga, to jest Rzym, a nie barbarzyński Londyn.Miastmarmolady doprawiam ich odrobiną oliwy i szczyptą bazylii.- Biedni poskramiaczce.Nie zazdroszczę im takiego końca.- Biedny jestem ja, który muszę żywić się tak podłym jadłem.-Westchnąwszy dramatycznie, sięgnął dłonią do jej policzka.-Podejrzewam, że mój problem leży w tym, iż nie spotkałem jeszczewłaściwiej lwicy.Zesztywniała, lecz nie próbowała się odsunąć.- Proszę nie zapominać, że jestem tu z lordem Warwickiem.SR- Ależ pamiętam.Zamierzam jednak zrobić wszystko, by to panizapomniała o jego istnieniu.- Z tymi słowy pochylił głowę iprzycisnął wargi do jej ust, dokładnie tak, jak to sobie wcześniejzaplanował, w chwili, gdy postanowił tu za nią przyjść.Nim zdążyłago powstrzymać, oderwał ją od ziemi i przycisnąwszy do piersi,pocałował - ze znawstwem, namiętnością i należytym zachwytem.Diana zamarła, choć nie zdziwił jej ten pocałunek.Potrafiłarozpoznać, kiedy mężczyzna patrzy na nią z takim zamiarem.Spodziewała się, że to zrobi, od momentu gdy złapał ją za rękę.Niewiedziała tylko jak.Zrobił to jak nikt inny dotąd.Nie ślinił się, nie sapał, nie naciskałzbyt mocno, nie uderzał zębami o jej zęby, nie czuć było od niegotytoniu ani cebuli czy innych niemiłych zapachów.Słowem, czegośtakiego nie doświadczyła jeszcze nigdy.Zazwyczaj pozwalała sięcałować nie dla samego pocałunku, lecz wyłącznie dla tego, conastępowało po nim, a mianowicie wdzięczności i oddaniaadoratora, który gotów był zrobić wszystko, byle tylko pozwoliła muna kolejną pieszczotę.Poufałość, z jaką całował ten nieznajomy, zdumiewała ją bezreszty.Nie potrafiła pojąć, co się z nią dzieje.Jej wargi zrobiły sięciepłe i zaczęły drżeć.Zawirowało jej w głowie, a serce o mało niewyskoczyło z piersi.Kusił ją i drażnił jak wytrawny poskramiacz, ajego usta dawały przedsmak prawdziwego zbliżenia z mężczyzną.Poraz pierwszy w życiu poczuła się nie jak obarczona przyzwoitkądzierlatka, lecz jak prawdziwa kobieta.Nie miało znaczenia to, iż jestzupełnie obcy.Przeczuwała, że mógłby nauczyć ją niesłychanychrzeczy, o istnieniu których nawet jej się nie śniło.Rozchyliła wargidla zachęty, lecz on, ku jej wielkiemu rozczarowaniu, raptem sięwycofał.- Pora iść, bellissima.- Musnąwszy opuszkami palców jej policzek,cofnął się w mrok.- Buona sera.- Nie! - krzyknęła za nim bez tchu.- Nie znam nawet pańskiegonazwiska!- Nie musi pani znać.Ma pani przecież Warwicka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]