[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedzieliśmy tak, patrząc na siebie.Pomyślałem, że oboje widzimyobcego, osobę o postrzeganiu świata tak różnym od naszego, żeporozumienie jest prawie niemożliwe.– Lepiej, że mieszkamy tutaj – dodała.– Lepiej dla mnie i Arona,bo w ten sposób nie.Tak jest lepiej dla wszystkich.Panująca między nami cisza przeciągała się, zmieniała w kleistąmaź.Poczułem ulgę na dźwięk zawodzenia syreny mgłowej, którenarastało i cichło, aż wreszcie umilkło z żałosnym westchnięciem.ROZDZIAŁ 33Gdy tylko wypłynęliśmy na otwarte wody, zauważyłem zmianę.Wiatr przechylał łódź, wył w takielunku, wprawiał w drgania sztagi.Frank polecił mi włożyć strój żeglarski i kamizelkę ratunkową.Gdy sięprzebrałem, podał mi linę zakończoną karabińczykami.– Lina bezpieczeństwa – wyjaśnił, po czym pokazał, jakprzymocować jeden koniec do kamizelki ratunkowej, a drugi domocnego haka przykręconego do kokpitu.Morze zaczęło się burzyć.Nagłe fale rzucały łodzią.W podmuchach kładła się tak bardzo na bok,że woda przelewała się przez burtę.Z ręką zahaczoną o ciągnący się zamną reling wpatrywałem się w czarną, spienioną otchłań za burtą.Nad nami zapadał zmrok.Chmury w kolorze koksu nadciągnęłyznad otwartego morza i rozprzestrzeniły się prędko po całym niebie.Tylko na samej północy widać jeszcze było odrobinę światła, pasbłękitu, który jednak wkrótce zniknął.Wycie wiatru się zmieniło, weszło na wyższy ton i przerodziło się w denerwujący skowyt.Frank walczyłz rumplem.Za każdym razem, gdy wzmagał się wicher, zapierał sięo kokpit i przechylał w tył, aby utrzymać łódź na właściwym kursie.– W porządku?! – zawołałem.Odpowiedział przelotnymuśmiechem i skinieniem głowy, jednak wcale się nie uspokoiłem.Uśmiech był wymuszony, a w oczach Franka tlił się dziwny żar, jakpodczas gorączki.Skupiłem się na trzymaniu relingu.Wypłynęliśmy na pełne morze.Przed dziobem widziałemnadciągające od horyzontu nieprzerwane rzędy grzywaczy.Ruchy łodzisię zmieniły.Skończyły się nagłe, ostre uderzenia w burtę.To byłoprawdziwe morze, ocean, potężny i poważny, na którym dziób unosił sięw zasysającym, korkociągowym ruchu, coraz wyżej, aż ujrzałem przedsobą jedynie niebo.Wtedy, gdy już myślałem, że zaraz się przewrócimy,Frank odsunął od siebie rumpel i pokonaliśmy grzbiet, by runąćw kolejną dolinę fali, w spieniony, rozbryzgujący się chaos.Przylgnąłem do kokpitu.Wypuszczałem powietrze za każdym razem, gdywpływaliśmy na rosnącą falę, zaciskałem zęby tak mocno, aż chrupałymi szczęki, i czekałem na kolejną.Po jakimś czasie zorientowałem się,że fale nie są tak regularne, jak myślałem.Tworzyły nierówny,wzburzony, ruchliwy krajobraz, pełen szczytów i wierzchołków, lecztakże długich, spokojniejszych dolin między nimi; zacząłem też widzieć, jak Frank wypatruje dolin i próbuje unikać miejsc, gdzie morzerozpryskiwało się bielą – podążał niekończącym się, zygzakowatymkursem po linii najmniejszego oporu.Z wolna coraz bardziej czułem, że Frank wie, co robi, że kontrolujesytuację.Prawie zacząłem się rozluźniać.Odwróciłem się do niego,otworzyłem usta, by coś krzyknąć, powiedzieć, że dobrze idzie.Właśniewtedy trzasnęło.Dźwięczny trzask przeszył jęk wiatru niczym strzał z pistoletu lubuderzenie bicza.Nie miałem pojęcia, co to było, ale wiedziałem, że coś pękło, że coś ustąpiło pod naporem potężnych sił sztormu.Wiedziałemteż, że nie wróży to dobrze.Niemal natychmiast po trzasku nastąpiłyokropny hałas i ostre wibracje, jakby łódź miała się rozpaść na kawałki.Straciliśmy moc i rozpęd, a gdy nadeszła następna fala, Frank nie zdołałustawić dziobu pod wiatr.Kątem oka dostrzegłem nad swoim ramieniemścianę wody.– Trzymaj się! – wrzasnął Frank.Przywarłem do relingu, kiedy żaglówka przewróciła się na bok.Fala rozprysła się i uderzyła mnie tona lodowatej wody.Gdywyprostowałem plecy i rozejrzałem się wokół, byłem zdezorientowanyi miałem lekkie zawroty głowy, jakbym właśnie wziął udziałw wypadku.– Poszedł fał genui! – krzyknął mi Frank prosto do ucha, a kiedyspojrzałem na niego bez zrozumienia, wskazał palcem dziób.– Linatrzymająca w górze przedni żagiel.Musimy uratować żagieli przymocować go wzdłuż burty, zanim zniszczy cały takielunek.Zerknąłem przed siebie i zobaczyłem, że przedni żagiel, którywcześniej stał napięty niczym skrzydło mewy, teraz opadł i zwisaz dziobu jak pusta torba.Za każdym razem, gdy schodziliśmy w dolinęfali, nabierał wody.Czułem wstrząsy kadłuba, kiedy łódź próbowałapozbyć się ton balastu ciągnącego dziób w dół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl