[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyliśmy zDenisem, jak zdejmuje górę kanapki, a kluczem do drzwirozpruwa zwierzę na pół.- Aee - powiedzieliśmy jednocześnie ja i Denis.Szczur cuchnął.Używając klucza, Kyle wydłubał część zjego wnętrzności - czerwonych, czarnych i zielonych mokrychgrud, jelit i chrząstek, i włożył to do kanapki, między szynkę iser.- Wygląda smakowicie - wyszczerzył się od ucha do ucha.Posypał wszystko wybielaczem do tkanin i połączył zesobą obie kromki.Nie wyglądało to zbyt apetycznie, alebezdomny był zalany.I głodny.- Kyle - powiedziałam.- Chyba żartujesz.Ale nie zwrócił na mnie uwagi.Mogłam pewnie próbowaćjakoś go powstrzymać, ostrzec tego włóczęgę czy coś, ale niezrobiłam nic z tych rzeczy, tylko patrzyłam.Być możechciałam zobaczyć, czy naprawdę to zrobi. Kyle podszedł do gościa, pochylił się nad nim i powiedziałcoś, czego nie usłyszałam, a potem - ze skruszoną miną -podał mu kanapkę.Bezdomny pokiwał głową, po czympodniósł chleb do ust.- Zrób coś - wyszeptałam - do Denisa, do samej siebie.Czas zdawał się stać w miejscu.Włóczęga otworzył usta.- NIEEEEEEEEEEEEEE!!!To był Denis.Pocwałował w ich stronę, z rękamiułożonymi na kształt karabinu.Wykonał coś w rodzaju paduna ziemię i przeturlał się nieporadnie, udając snajpera podostrzałem, i wyskoczył w górę przed menelem, mierząc wniego z niewidzialnej broni.- Rzuć chleb, frajerze!!! - powiedział głosem Mr.T.Lump gapił się na niego przez chwilę, po czym rzucił: -Spierdalaj! - i włożył sobie kanapkę do ust.- Aaaaah - sol - Denis ciosem karate wytrącił kanapkę zrąk starucha.I cała nasza czwórka zagapiła się na walające się po całymchodniku trójkątne kawałki chleba, szczurze wnętrzności,szynkę, ser i sproszkowany preparat.- Ja cię pierdolę! - zawołał tramp.Wróciliśmy na naszą ławkę.Denis przerażony, Kyle białyna twarzy i trzęsący się ze złości.- Mogłeś go zabić - powiedziałam.- Gówno prawda - odrzekł.- Lepiej byłoby zresztą dlaniego, gdyby zdechł.Wyciągnął rękę w kierunku cuchnącegokłębowiska długiej brody, zaszczanych szmat, wystającychkości i butelki wina, wciąż tkwiącego kilka ławek od nas.-Popatrz na niego! POPATRZ! Lepiej byłoby dla niego, gdybyzdechł.- Nie możesz tak robić, Kyle.Pójdziesz do więzienia -powiedziałam.- Pójdziesz do więzienia i ja, ja.- I CO JAWTEDY ZROBI? - o mały włos mi się nie wyrwało. Przerwał mi, pogardliwie i ze złością:- Nie rób z siebie idiotki! To by go nie zabiło, najwyżejby się trochę zle poczuł.Poza tym w ogóle tego, kurwa, niezjadł, nie?! Więc przestań łaskawie się mazać.- Nie płaczę - ta zniewaga mocno mnie dotknęła.Kyle wzruszył ramionami.Na Denisa nawet nie spojrzał.Obrócił się na pięcie, zostawił nas i poszedł z powrotem wstronę Greenwich.I jak zwykle Denis i ja pośpieszyliśmy zanim.Tej nocy odkryłam dawną kopalnię piasku.Zupełnie przezprzypadek.Jak na ironię, prawda? To była dla Kyle'anajważniejsza rzecz na świecie, coś, na co polowaliśmy przezcałe lato, i to właśnie ja - dosłownie w nią wlazłam.Ta noc była zbyt gorąca, żeby spać, i kiedy leżałam włóżku, dojrzewał we mnie pomysł, by wyjść na zwiady.Kylemógł, więc dlaczego niby ja nie? Poza tym myślałam, że tozrobiłoby na nim wrażenie.Było nawet prawdopodobne, żespotkam go gdzieś nad rzeką.Wtedy mógłby zabrać mnie zesobą, gdziekolwiek chodzi.Tylko on i ja.A jeśli nawet go niespotkam, będę mogła mu o tym opowiedzieć i może to goprzekona, by zabrać mnie ze sobą następnym razem, nakolejną nocną wyprawę.Wyglądało to na niezły plan, ale leżąc tak w ciepłymłóżku, poczułam nagle strach na myśl o samotnej wędrówceprzez puste, ciemne ulice.Musiałam zapaść w sen, bo nagleprzebudziłam się z niejasnym wspomnieniem trzaskającychgdzieś obok drzwi.Uniosłam firankę i wyjrzałam przez okno.Ujrzałam Kyle'a stojącego w mętnym, żółtym świetle latarni.Ubrałam się po ciemku i po sekundzie byłam na zewnątrz,ale to wystarczyło, żeby zdążył rozpłynąć się w powietrzu.Zawahałam się, rozważając powrót do łóżka, ale powietrzebyło chłodne i pachnące, i zanim się dobrze zastanowiłam, juższłam w kierunku Greenwich.W drodze do Deptford nie ujrzałam żywej duszy, pamiętam tylko światła samochodówpojawiające się i ginące w świetle księżyca jak duchy, irozjechanego przy drodze kota.Kiedy dotarłam do brzegu rzeki, stanęłam przybalustradzie, patrząc na wodę, której poziom podniósł się takwysoko, że niemal sięgał moich stóp.Za moimi plecamiwyłaniał się z ciemności biały kamienny gmach NavalCollege, oświetlony mdłym zielonym blaskiem.Poczułam siędziwnie, stojąc tu sama, i podniecenie wywołane przeczuciemnowej przygody nagle gdzieś się ulotniło.Wyobraziłam sobie,że jestem jedyną osobą na ziemi, i na myśl o tym ogarnęłomnie lekkie przerażenie.Czarne fale pluskały pode mną izapragnęłam znalezć się z powrotem w domu, w swoim łóżku.Zastanawiałam się, gdzie może być teraz Kyle, ale choćchciałam go zobaczyć, jednocześnie drżałam ze strachu namyśl, jak wyłania się nagle, niespodziewanie z ciemności i nanajlżejszy dzwięk nieruchomiałam i rozglądałam zprzerażeniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl