[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Może mogłaby zawołaćkogoś, kto pomógłby jej to uprzątnąć.Sama nie mogła dzwigać ta-kich ciężarów.Nagle zatrzymała się, nie wierząc własnymoczom.W sieci zaplątany był żółw.Schyliła się, ręką delikatnie odsunęła wodorosty, próbującstwierdzić, czy żółwica żyje.Drżącymi rękoma rozplątywała sieci,usiłując wyswobodzić zwierzę.Po kilku minutach bezowocnychzmagań zrozumiała, że sama nie da rady.Lance znalazłby sposób.Musiała go sprowadzić.Nie byłoczasu na dywagacje.- Poczekaj - przemawiała, głaszcząc skorupę gada.- Przy-prowadzę pomoc.Proszę, poczekaj.Odwróciła się i pobiegła do domu.Nie miała pojęcia, ile czasu zajęło jej pokonanie tego dy-stansu i jak długo czekała, nim Lance odpowiedział na jej pu-SR kanie.W końcu ukazał się w drzwiach.- Mój Boże, Madi, co się stało?Nie mogła złapać oddechu, patrzyła na niego, próbując gouspokoić, zapewnić, że nie ma powodu do wpadania w panikę.Imbardziej się starała, tym bardziej tracił panowanie nad sobą.- Nie mów nic.- Wziął ją na ręce i położył na tapczanie.-Wezwę lekarza.Zaczekaj, nie wiem, kto.Mniejsza o to, za-dzwonię po mojego.Nie, może powinienem zadzwonić po karet-kę.Pokręciła głową, chwytając go za rękaw.- Lance.potrzebna pomoc.na plaży.- Powiedz, gdzie cię boli, kochanie.- Drżącymi rękomaprzeciągnął po jej czole i ramionach, upewniając się, że nie mazłamań.- Dziecko czy coś z.Wzięła go za ręce.- Na plaży.Zamilkła, z trudem łapiąc powietrze.Na jego twarzy pojawiłasię agresja.Uklęknął przy tapczanie.- Czy ktoś ci zrobił krzywdę? Czy ktoś próbował.- Nie, ale żółw.Sztorm wyrzucił na brzeg samicę i.- Madiodetchnęła głęboko, prawie spokojnie.- Nic mi nie jest Burza wy-rzuciła sieci rybackie i ta samica jest w nie zaplątana.Zrozumiał.Podbiegł do telefonu.- Jak wyglądała? - pytał, wykręcając numer.- %7łyje?- Nie wiem, myślę, że tak, ale nie jestem pewna.Podniósł rękę.- Mamy żółwia zaplątanego w sieci na plaży.Przyślijciedrużynę ratowniczą.Zawiadomcie szefa.Madi ją znalazła, nie wie,SR w jakim jest stanie.Mogła przy tym utonąć.- Utonąć! - Madi aż usiadła z wrażenia.Złapała się za gło-wę, robiło jej się słabo.Lance odłożył słuchawkę i zwrócił się do Madi:- Dzwonię po lekarza.- Nie przejmuj się mną.Tylko trochę mi.- Nie przejmować się? Kiedy cię zobaczyłem.cholera, Ma-di, myślałem, że.-Pogłaskał ją drżącymi rękoma.- Pózniej ci po-wiem.- Położył ją na plecy.- Spokojnie, słyszysz? Miałaś wystar-czająco dużo wrażeń na dzisiaj.- Ale żółw.- Wszystko będzie dobrze.Teraz nie grozi jej nie-bezpieczeństwo.- Podłożył kilka poduszek pod jej plecy.- Siecimogły ją poranić.Zależy, jak długo się szamotała.Najgorsze, żedostała się w nie pod wodą.-Zawiesił głos.-Teraz nic nie możeszdla niej zrobić.Natomiast ty, jeśli chociaż poruszysz się na tapcza-nie, to będziemy mieli ze sobą do pogadania.Zrozumiano?Próbował wyglądać stanowczo, ale w oczach miał przerażenie.Zrobiło jej się ciepło na sercu.- Tak, Lance.- Muszę iść.Będziesz leżeć?Kocha ją.Jeszcze nie zdawał sobie z tego s pr a-wy, ale kochaj ą.Uśmiechnęła się.- Tak, Lance.Pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta.- Muszę iść.- Idz.Wyszedł, obrzuciwszy ją troskliwym spojrzeniem.SR Madi usiadła.Euforia zastąpiła zawroty głowy.Wpatrywała się w zatrzaśnięte drzwi.Kochał ją.Naprawdę.Musiała tylko wymyślić sposób, w jaki mu to uświadomi.Lance wrócił po dwóch godzinach.%7łółw żył, ale był w szo-ku i ucierpiał, leżąc długo bez wody.Drużyna ratownicza zajęłasię nim i jakkolwiek Lance wiedział, że otoczą go najlepszą opie-ką, nie przestawał się martwić.Zatrzymał się w drzwiach wejściowych, przygładził rozwi-chrzone włosy.Nie w ten sposób zamierzał wyznać Madi swojeuczucia, ale okazja nadarzyła się sama i tylko głupiec pozwo-liłby sobie ją stracić.Wszedł do pokoju i stanął rozczarowany.Nie było jej.Przeszukał dom, mając nadzieję, że znajdzie ją alboprzynajmniej pozostawioną wiadomość.Nic nie zostawiła.Lance usiadł ciężko na brzegu łóżka.Sprawy miały się takzle, jak się tego obawiał.Teraz mógł już tylko zacząć reali-zować swój plan.Nie wierząc własnym oczom, Madi zatrzymała się przedszklanymi drzwiami tarasu.Po deptaku kroczył biały rumak,niosący na grzbiecie rycerza.Z bijącym sercem rzuciła się do drzwi i wybiegła na ze-wnątrz.Rycerz jechał na koniu bez siodła, przyłbica połyski-wała niebieskością i złotem, koniuszek piki mienił się takimisamymi kolorami.Trzymał się niezgrabnie i sztywno.Zapłonęła z miłości.Nie była biedną panienką, ale on byłjej rycerzem w lśniącej zbroi.Jak mogła myśleć, że z nim niemożna mieć romansu? Wychyliła się przez balustradę.Pod-SR niósł przyłbicę.- Lady Madison.- Sir Lancelot - odpowiedziała równie poważnie.- Przyjechałem, aby cię zabrać na wspólne podziwianiezachodu słońca.- Naprawdę?- Tak.- A jeśli odmówię?Umarłby.- Wtedy przerzucę cię sobie przez ramię i zabiorę tak czyowak.- Zmarszczył czoło.- Do cholery, Madison, kocham cię.Roześmiała się.W sercu buszowała radość i niedowierzanie.- Mylisz swoich romantycznych bohaterów.Słyszałam sło-wa Rhetta Butlera.- Do cholery, Madi.- Już to słyszałam.Gdzie masz resztę zbroi?Skrzywił się, ściągnął hełm i odrzucił na bok.- Kocham cię, Madi Muldoon [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl