[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przelał ją dozbiornika, robiąc krótkie przerwy dla odpoczynku, po czym przeciągnąłlinęwyciągarki pod korzeniem wielkiego drzewa i uruchomił urządzenie.Lina szarpnęła z jękiem, a korzeń zatrzeszczał, ale wytrzymał.Dżip został wkrótce uniesiony, potem postawiony na cztery koła,gotówdo dalszej jazdy nawet bez hamulców.Będzie go prowadził powoli, poprostuwyłączając od czasu do czasu silnik dla wychłodzenia.Nawinął linę i schował wyciągarkę.Sprawdzał silnik, włączając goi wyłączając.Wsłuchał się w odgłosy polany i stwierdził, że na drzewieponadnim panuje niezwykła cisza.Spojrzał odruchowo zza pni akacji i dostrzegł jadący powoli przezsawannę samochód.Jeszcze jeden safari cub. Nie róbcie mi tego"  błagał swoje zmęczone, niepewne już niczegozmysły.Ale cub nie znikał, bez względu na to, jak bardzo się w niego Kenwpatrywał.Dobiegł dzwięk silnika.Na drzewie poruszyła się głośnogałąz,przyciągając jego spojrzenie.Znów musiał pogodzić się z tym, że widzicoś,co wydaje mu się realne, i może takie jest.Brązowa sylwetka przesunęłasię12  177 na sam koniec gałęzi i zatrzymała.Gałąz znów zakołysała się pod jejciężarem.Stworzenie wychyliło się w stronę sawanny niczymobserwator.Wyciągnęło brązowe włochate ramię i ocieniło oczy długą dłonią,gestemtak znajomym, że Ken bezgłośnie zachichotał (chichot wywołanyzostałskurczem pustego żołądka).Ten gest praczłowieka wydał mu się takludzki,że na chwilę oderwał wzrok od safari cuba.Wtedy zobaczył drugie stworzenie  może to, które poprzedniegorankaprzegoniło lamparta krzykiem, a może inne.Siedziało w rozwidleniudwóchdużych gałęzi i spoglądało oczami rozszerzonymi ze strachu to naKena, tona zbliżający się pojazd.Cub jechał powoli, wreszcie się zatrzymał.Ken przyglądał mu się,osłaniając oczy dłonią przed blaskiem sawanny.Z wozu wysiadłoczterechmężczyzn.Trzech Afrykanów, jeden biały.frzykucnęli.Domyślił się, żepośród bawolich śladów szukają odcisków opon landrovera.Zwierzętatakzryły ziemię, że nawet Modibo miałby cholerne kłopoty z odnalezieniemśladów dżipa.A on tam był i Ken go widział.Wprawdzie znajdował sięzadaleko, żeby dało się rozróżnić rysy twarzy, jednakże rozpoznał jegokrabieruchy i rozpięty płaszcz.Z góry dobiegł jakiś odgłos  cichy jęk strachu. Jeśli torzeczywistość pomyślał  jest to pierwszy dzwięk, jaki dotarł do mnie z epokikamiennej."Był jednak zbyt wyczerpany, żeby ulegać wzruszeniom. Dobra powiedział w myślach do tajemniczych hominidów  wystraszyliściesiętych bandytów.Znajdę sposób, żeby się ich pozbyć.Ochronię was."Wsadził nóż za pas, pochwycił bukłak z płynem z chłodnicy iwsiadł dodżipa.Znalazł okulary noktowizyjne, przypuszczalnie wyrzucone spodsiedzenia w czasie stawiania wozu na cztery koła.Usiadł za kierownicąi rozgrzał silnik.Czterej ludzie nie słyszeli nabierającego szybkości landrovera, niemogligo też zobaczyć przez drzewa.Zdołali go zlokalizować dopiero wtedy,gdywypadł z zarośli i znalazł się na otwartej przestrzeni, oddalając od nichszybko.Klnąc rzucili się do cuba i pomknęli za landroverem, który gnał jakopętany.Wysforował się daleko do przodu.Uderzywszy zapewne owystającą skałę, podskoczył do góry i zniknął w jakimś wąwozie.Nagle buchnęłodymem.W powietrze wyleciał wysoki słup okruchów skalnych.Trzej Afrykanie w cubie wydali radosne okrzyki. Dobra robotaz tymihamulcami  powiedział jeden z nich.Ubrany był w spłowiała kurtkęodmunduru, ręcznie łataną, i żółtą trykotową czapkę.Dwaj pozostali takżenosiliwyblakłe mundury albo wojskowe kombinezony robocze, przypadkowoskompletowane i zle dopasowane.Na białym nie zrobiło to wrażenia. Dobra robota? Po trzechdniach.Przejdzmy się tam i sprawdzmy, czy zginął.W parę minut znalezli niewielki wąwóz, niemal całkowiciezablokowanydymiącym landroverem.Gęsty dym przysłaniał wnętrze samochodu.Modibo stał wciągając nozdrzami powietrze, a dym owiewał mutwarz.178 Następnie odwrócił się powoli i powiedział do Hendrijksa tak cicho,abypozostali nie mogli usłyszeć, że nie czuje zapachu palonego ciała.Modziemzungu wiskocił.Ale nie ma problema, jest tu tilko jedno dziagłębieniez wodą, a on go nie znajdzie.Więc umdzie. Co to, kurwa, znaczy, że wyskoczył? Co ty pierniczysz, dodiabła? zapienił się Hendrijks.Wbił spojrzenie w ogień i dym rozwiewanyleniwympowiewem.Aatwiej było teraz dojrzeć wnętrze landrovera, ale niewygadałona to, by znajdowało się w nim jakieś ciało, chociaż ktoś nieprzytomnymógłosunąć się między przednie siedzenie i deskę rozdzielczą.Hendrijks, zawiedziony, ściągnął kapelusz i trzepnął się nim pokolanach,wzbijając prosto w twarz kłąb pyłu, od którego zaczął się krztusić.Wydałomu się, że przez pył dostrzega uśmiech na twarzy Modiba. Idz go poszukać  wrzasnął. No już! Nie  rzekł spokojnie Modibo. Wracami.Kończi nam sięwoda. A jeśli nie umrze?Wiatr porwał jego słowa wraz z dymem. Umdzie  upewnił go Modibo. Jeśli nie  wrócę i sam go dopadnę  mruknął Hendrijks.Sierżant podszedł do cuba, a wraz z nim pozostali Afrykanie.Hendrijks spojrzał w głąb wąwozu ponad słupem dymu.Jakieśsiedem-dziesiąt jardów dalej rozpoczynał się pas odkrytych skałek o konturachzamazanych teraz przez nawiewany dym.Ciągnęły się aż dozamglonegopodnóża Mau.Nie byłby w stanie przeszukać ich sam.Odwrócił się ipodążyłza Afrykanami.Spoglądający zza niewielkiego wgłębienia na wierzchołku kopje,Kenwyraznie usłyszał słowa Hendrijksa:  A jeśli nie umrze?" A potem: Wrócęi sam go dopadnę" [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ciaglawalka.htw.pl