[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmięty, upokorzony, był jednak osią świata.W przeszłości pozwalał sobiemyśleć tylko o Rachel, ale wszystko się jakoś rozstroiło, zwyrodniało; teraz myślał o sobie - araczej wciąż się nad sobą użalał.W duchu gromadził i przeżuwał słowa dowodzące bezreszty, iż sięgnął dna.Tego wieczoru, jak wiele razy przedtem, wstał powoli ze skotłowanej pościeli,podszedł do półki, oparł dłonie na jej szorstkiej powierzchni, a głowa, ciężka jak ołów, opadłamu na pierś.Chryste, co się dzieje? Co się u licha dzieje? Czuł się dobrze, kiedy przyleciał tu zeSzkocji, a potem jakoś wszystko poszło źle.Dlaczego? Musi to przemyśleć, musi dociecsedna.Wyprostował się i zaczął krążyć po pokoju.Nagle zatrzymał się przed oknem i gdy wyjrzał na zewnątrz w zapadający zmrok,iskra zrozumienia zabłysła na dnie jego udręczonego mózgu.Wszystko się zgadza.Kiedy wylądowałeś w Nowym Jorku, było OK.Czułeś siędobrze w tłumie obcych ludzi, bo nikt cię tam nie znał, nikt się tobą nie przejmował, nikt niemiał pojęcia o twojej przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości.Pławiłeś się w niebycie.Tosię zmieniło w chwili, gdy wszedłeś do tego domu, ponieważ Richard w i e d z i a ł.A więcnie chodzi tylko o to, że spieprzyłeś negocjacje.Ty się boisz, prawda? Boisz się własnejtożsamości, boisz się powrotu do Szkocji, zamknięcia się na powrót w klaustrofobicznymkręgu, w którym wszyscy cię znają, wszyscy się o ciebie troszczą, patrzą na ciebie smutnymioczyma i mówią o tobie przyciszonym głosem.Podszedł do łóżka i padł na wznak, patrząc w sufit.Myśl! - ponaglał się w duchu.Myśl, do cholery! Czego ty właściwie chcesz?- Chcę być sam! - powiedział na głos.- Anonimowy i nieznany! Wcale nie mamochoty dłużej być pieprzonym Davidem Corstorphine'em!Obrócił się na bok i podciągnął kolana pod brodę.Uwolnić się od tożsamości, ododpowiedzialności.Być wolnym.Brzmiało to jak protest song.Parsknął słabym śmiechem ipokręcił głową, chrobocząc zarośniętym policzkiem o poduszkę.Wiedział, że pragnienieosiągalnego, ale przynajmniej miał teraz o czym marzyć.Zamknął oczy i po raz pierwszyod dwóch dni obręcz ściskająca jego czaszkę powoli zmiękła.Nazajutrz rano obudziło go słońce padające przez okno prosto na twarz.Zamrugał iodwrócił głowę.Wtedy, jeszcze w półśnie, poczuł nieprzyjemny zapach.Otworzył oczy.Leżał z rękami założonymi nad głową, skutkiem czego nos miał prawie pod pachą.- Psiakrew!Zerwał się z łóżka zbyt raptownie i zakręciło mu się w głowie.Przez chwilę stałchwiejnie na środku pokoju, czekał, aż zawrót ustąpi; potem zdarł z siebie koszulkę i cisnął jąze złością na półkę, strącając małe stojące lusterko.Zmartwiał.Zerknął na podłogę, niemalpewien, że skazał się na dalsze siedem lat nieszczęścia.Schylił się powoli.Lusterko było całe.Z westchnieniem ulgi odstawił je na półkę i przy tej okazji ujrzał w nim przelotnie swojątwarz.Przyjrzał się jej z bliska.Na głowie sterczały mu tłuste strączki, twarz pod szarymnalotem zarostu była blada i ściągnięta, ciemne kręgi otaczały zapadnięte w głąb czaszkioczy.Wyglądał koszmarnie.Jakim słowem można by to w ogóle opisać?Ślimak.Tak, był jak ślimak przycupnięty w brudzie pod kamieniem.Wściekłość, jaka narosła w nim w ciągu kilku sekund, uruchomiła widać jego instynktsamozachowawczy.Dosyć tego, powiedział sobie.Zerknął na zegarek.Była siódmatrzydzieści.Dalej, głupi fiucie, pora wziąć się w garść.Złapał ręcznik, przybory toaletowe i wyszedł na korytarz.Przed drzwiami Richardaprzystanął.Były zamknięte, dolatywało zza nich ciche pochrapywanie.David podrapał się pogłowie.To jaki dziś dzień? Skoro Richard śpi, albo pracuje w domu, albo już jest sobota.Takczy owak nie chciał, by ktokolwiek go oglądał w tym stanie.Na palcach przeszedł do łazienkii odkręcił prysznic.Z początku woda była chłodna, lecz tym lepiej - orzeźwiła go.Wyszorował się całypachnącym mydłem.Później wylał na głowę sporą porcję szamponu i poddał jąoczyszczającemu masażowi.Potem jeszcze raz umył ciało i jeszcze raz głowę, i dopierowtedy wyszedł spod natrysku.Jeśli nawet jego duch wciąż był chory, to przynajmniejzewnętrzna powloką odżyła.W ciągu następnych pięciu minut pozbył się zarostu, zużywając przy tym dwawymienne ostrza maszynki.Ochlapał dziwnie teraz gładką twarz paroma garściami piekącegopłynu po goleniu.W końcu sumiennie spryskał pachy dezodorantem, pozbierał swe manatki iwrócił do pokoju.W ciasnej klitce panował taki zaduch, że natychmiast otworzył okno.Poranne słońceoblało mu nagą pierś falą ciepła.Wyjął z walizki świeżą bieliznę, dżinsy i koszulę, ubrał się,siadł na łóżku i rozejrzał się dokoła.Miał ochotę stąd wyjść; atmosfera pokoju stała się zbytprzygniatająca, zbyt rozpaczliwa.Chciał się wyrwać z tego domu, iść tam, gdzie nikt go niezna.Zerwał się, zelektryzowany tą myślą.Wziął portfel, włożył buty i cicho zszedł na dółdo kuchni, po czym udał się na taras, starannie zamykając za sobą przeszklone drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]