[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Więk-70szość była przejezdna, lecz mieścił się w nich tylko jeden samochód, i to z wielkim trudem -przechodnie musieli ustępować mu miejsca, schodzić z jezdni i kryć się w bramach.Ka\dycentymetr kwadratowy tego wystrzępionego urwiska wypełniały budynki, pomniki, kościoły,synagogi, meczety, sklepy, eleganckie restauracje i domy, z których wiele pochodziło jeszczez czasów średniowiecza.Widok zapierał dech w piersi, lecz okolica nie nale\ała do najbez-pieczniejszych.Mo\na tu było zastawić zbyt wiele pułapek.Okazało się, \e Bask mieszka w kamienicy w pobli\u Cuesta de Carlos V, w cieniu for-tecy, tu\ pod szczytem wzgórza.Plan miasta ostrzegał, \e jest to uliczka wyjątkowo stroma iwąska, którą nie da się przejechać nawet najmniejszym samochodem.Jon zaparkował dwieprzecznice dalej i ruszył przed siebie, trzymając się cienia.Zewsząd dobiegał go wielojęzycz-ny gwar, turyści spacerowali zaułkami, robili zdjęcia.Na widok domu natychmiast zwolnił.Była to typowa, trzypiętrowa ceglana kamienica opłaskim, krytym czerwoną dachówką dachu.Głęboko osadzone okna, małe, kwadratowe i po-zbawione wszelkich ozdób, wyglądały jak kwadratowe dziury w ceglanym murze.Przecho-dząc, zobaczył, \e drzwi są otwarte.Tu\ za nimi była oświetlona sień, a w sieni schody.Baskwynajmował pokój na pierwszym piętrze.Jon doszedł do małego placu otoczonego sklepikami i barami.Ulice rozchodziły sięstąd w czterech kierunkach.Pachniało kardamonem, imbirem i chili.Kamieniczka, w którejmieszkał Bask, była stąd dobrze widoczna.Zamówił piwo i tapas.Czekał.W pobliskim klu-bie zaczęła grać orkiestra.Grali soczystą merengue z Dominikany, dawnej kolonii hiszpań-skiej.Noc wypełniła wibrująca muzyka.Jon jadł, pił i obserwował.Nikt nie zwracał na niegonajmniejszej uwagi.W końcu otworzyły się drzwi, na ulicę padła smuga światła i do kamienicy weszłotrzech mę\czyzn.Jeden z nich był bardzo podobny do Baska ze zdjęcia francuskiej Surete.Miał takie same czarne gęste brwi, zapadłe policzki i wystający podbródek.Smith zapłacił iwszedł w wąską uliczkę.Zapadł ju\ wieczór i na bruku legły czarne, nieprzeniknione cienie.Idąc cicho w stronę kamienicy, ponownie odniósł wra\enie, \e ktoś go obserwuje.Z nerwaminapiętymi jak postronki przystanął w mroku pod drzewem.Pistolet pojawił się dosłownie znikąd i Jon poczuł na karku zimny dotyk lufy.- Ostrzegano nas, \e mo\esz tu przyjść - powiedział po hiszpańsku chrapliwy głos.Po ulicy spacerowało kilku przechodniów, ale tu, pod rozło\ystym drzewem, on i na-pastnik byli prawie niewidoczni.Latarni na starówce było niewiele i stały daleko od siebie.- Czekaliście na mnie? - spytał po hiszpańsku Smith.- To ciekawe.Widzę, \e CzarnyPłomień ponownie rozbłysł.Lufa dzgnęła go mocniej.- Przejdziemy na drugą stronę ulicy, do drzwi, które obserwowałeś.- Napastnik wyjąłmałe walkie-talkie i rzucił: - Zgaście światło.Wchodzimy.Miał teraz rozproszoną uwagę, gdy\ myśląc o Jonie, musiał przekazać wiadomość.Wchwili gdy wyłączał nadajnik, Smith rozwa\ał, co robić.Postanowił zaryzykować.Zadał mu silny coś łokciem w brzuch i błyskawicznie się pochylił.Pufff! Bask niechcą-cy pociągnął za spust.Broń miała tłumik i cichy odgłos wystrzału zginął wśród muzyki i od-głosów dochodzących z placyku.Kula świsnęła Jonowi nad głową, z metalicznym jękiemzrykoszetowała na bruku.Zanim napastnik zdą\ył odzyskać równowagę, Smith rzucił się wjego stronę, wykonał półobrót i kopnął go lewą nogą.Trafił w szczękę.Bask jęknął i upadł.Jon sprawdził mu puls, podniósł z ziemi walthera, dobry niemiecki pistolet, dzwignąłnieprzytomnego i przerzucił sobie przez ramię.Wiedział, \e ci z kamienicy zostali ju\ uprze-dzeni, lada chwilą zaczną ich szukać, dlatego spiesznie ruszył uliczką w stronę samochodu.Gdy wrzucił jeńca na przedni fotel, ten zadr\ał i głucho jęknął.71Jon usiadł za kierownicą i w tej samej chwili dostrzegł błysk światła.To Bask, ocknąłsię i wyjął nó\.Był bardzo osłabiony, dlatego Smith bez trudu mu go odebrał i w mrocznymsamochodzie spojrzał mu prosto w czarne oczy.- Bastardo! - wysyczał tamten.- Teraz pogadamy - odrzekł po hiszpańsku Jon.- Akurat.- Napastnik był nieogolony i przeszywał go dzikim spojrzeniem.Gwałtowniezamrugał, jakby z trudem zbierał myśli.Był wysoki i potę\nie zbudowany.Miał gęste, czarne kręcone włosy.I był młody.Bro-da i postura skrywały jego prawdziwy wiek.Mógł mieć najwy\ej dwadzieścia lat.W Amery-ce uchodziłby za młodzieńca, w świecie terrorystów był ju\ dojrzałym mę\czyzną.Dr\ącą ręką niepewnie potarł szczękę.- Mnie te\ zabijesz? - rzucił.Smith puścił to pytanie mimo uszu.- Jak się nazywasz?Bask myślał przez chwilę i najwyrazniej doszedł do wniosku, \e na to pytanie mo\e od-powiedzieć.- Bixente.Mam na imię Bixente.Nazwiska nie podał.Nie odkładając pistoletu, Jon drugą ręką ścisnął mocniej nó\ iostrzem dotknął jego policzka.Bixente drgnął i gwałtownie odchylił głowę do tyłu.- Na początek wystarczy samo imię - powiedział Smith.- A teraz opowiesz mi o Czar-nym Płomieniu.Cisza.Bask zadr\ał jeszcze mocniej.Jon przytknął mu ostrze do policzka, ostro\nie, na płask.Obrócił nó\ raz i drugi.Bixen-te zapadł się w fotel.- Nie chcę zrobić ci krzywdy.Chcę tylko porozmawiać, spokojnie i po przyjacielsku.Chłopak wykrzywił twarz.Zdawało się, \e toczy ze sobą wewnętrzną walkę.Jon zabrałnó\.Ryzykował, ale zagrywka psychologiczna bywa skuteczniejsza ni\ przemoc.Bawiąc sięrękojeścią, dodał:- Posłuchaj, chodzi mi tylko o pewne informacje.Zresztą jesteś za młody, \eby się w tobawić.Opowiedz mi o sobie.Jak to się stało, \e do nich trafiłeś? - Opuścił nó\.Bixente nie spuszczał oczu z no\a.Dopiero po chwili podniósł wzrok.Nie spodziewałsię tego i był wyraznie zaskoczony.- Bo zabili mi.brata - wykrztusił.- Kto zabił ci brata?- Stra\nicy, w więzieniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]