[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiem, że widziałaś wiele niegodziwości, ale jest jej na świecie owiele więcej, niż podejrzewasz, Patience.Idz! To dla twojegodobra.- Wypchnęłam ją za próg i zatrzasnęłam drzwi.W tej samejchwili do kuchni weszła pomywaczka, przyglądając mi się z za-ciekawieniem.Szybko wróciłam do swego pokoju.Krążyłam gwałtownie od ściany do ściany.Skoro wyrzuciłamdziewczynę dla jej dobra, jaką wymówkę miałam dla siebie? Wie-działam, że to, co robię z Adairem, jest złe, wiedziałam, że znaj-duję się w nikczemnym miejscu, a mimo to.strach nie pozwalałmi się ruszyć.Teraz wszakże ten sam strach popychał mnie dodziałania: to tylko kwestia minut, nim Tilde się zorientuje, że po-zbawiono ją zdobyczy, a wówczas oboje z Adairem rzucą się namnie jak para lwów.Wrzucając ubrania do torby, czułam, jakkażdy nerw w ciele ponagla mnie do ucieczki.Alternatywą byłostawienie czoła straszliwemu gniewowi.Bez namysłu wybiegłam na ulicę i wsiadłam do dorożki, liczącpieniądze w torebce.Niewiele, choć wystarczy, bym wydostała się296z Bostonu.Dorożka zawiozła mnie na przystanek dyliżansów,gdzie kupiłam bilet na najbliższy dyliżans do Nowego Jorku.- Odjazd dopiero za godzinę - poinformował mnie urzędnik.-Po drugiej stronie jest pub, w którym pasażerowie mogą poczekać.Siedziałam przy dzbanku herbaty, torbę postawiwszy na pod-łodze.Od chwili, gdy uciekłam z domu, po raz pierwszy mogłamzłapać oddech.Choć serce waliło mi ze strachu, czułam dziwnyoptymizm.Opuszczam dom Adaira.Ile razy myślałam o tym, alebrakowało mi odwagi? Teraz uczyniłam to w pośpiechu, i nic niewskazywało na to, że zostałam odkryta.Z całą pewnością nieznajdą mnie w ciągu godziny, Boston to wielkie miasto, a potembędę w drodze, gdzie mnie nie wyśledzą.Przycisnęłam ręce dobiałego czajnika, by je ogrzać, i z ulgą cicho westchnęłam.Możedom Adaira był złudzeniem.złym snem, który zdawał się rze-czywistością, póki się nie skończył, a Adair nie jest w stanie wy-rządzić mi krzywdy.Może chodziło o to, by zebrać się na odwagęi przekroczyć próg.Teraz pytanie brzmiało, dokąd mam się udać ico zrobić ze swoim życiem.A potem nagle uświadomiłam sobie czyjąś obecność.Adair,Alejandro, Tilde.Adair kucnął obok mnie i szepnął mi do ucha:- Pójdziesz ze mną, Lanore, i nie myśl nawet o urządzeniusceny.Pewien jestem, że w torbie masz biżuterię, więc jeśli we-zwiesz pomoc, ja powiem władzom, że ukradłaś ją z mojego do-mu.Pozostali przysięgną, że to prawda.Niemal zmiażdżył mi łokieć, ciągnąc mnie za sobą.Czułam je-go gniew, promieniujący niczym żar z paleniska.W dorożce niebyłam w stanie patrzeć na żadne z nich, siedziałam milcząca, zustami zaciśniętymi ze strachu.Tuż za progiem domu uderzyłmnie w twarz z taką siłą, że padłam na podłogę.Alejandro i Tilde297pośpiesznie mnie wyminęli niczym ptaki zrywające się z polaprzed burzą.W oczach Adaira malowała się wściekłość, jakby chciał roze-rwać mnie na strzępy.- Co ty sobie myślałaś? Dokąd się wybierasz?Nie znalazłam żadnych słów, ale nie czekał na odpowiedz.Wymierzał mi ciosy, zatracając się w furii.W końcu leżałam ujego stóp jak bezwładna lalka, patrząc na niego przez spuchnięte,przekrwione oczy.Jego gniew nie malał, widać to było po sposo-bie, w jaki pocierał o siebie dłonie i krążył przede mną.- W taki sposób odpłacasz się za moją szczodrość, zaufanie? -ryknął.- Zabieram cię pod swój dach, przyjmuję do rodziny, ubie-ram cię, zapewniam bezpieczeństwo.pod pewnymi względamijesteście dla mnie jak dzieci.Zrozumiałe więc, że bardzo mnierozczarowałaś.Ostrzegałem cię: jesteś moja, czy ci się to podoba,czy nie.Nigdy, przenigdy ode mnie nie odejdziesz, chyba że ci nato pozwolę.Wziął mnie na ręce i zaniósł na tyły domu, do kuchni i po-mieszczeń dla służby, chociaż wszyscy pochowali się gdzieś jakmyszy.Zszedł na dół do piwnicy, mijał skrzynie z winem, workimąki, nieużywane meble, okryte płachtami, by wreszcie wąskim,zimnym i wilgotnym przejściem dojść do starych, porysowanychdębowych drzwi.Zwiatło w pomieszczeniu było przytłumione,obok wejścia stał Dona, otulony ciasno szatą i przygarbiony ni-czym człowiek złożony chorobą.Zaraz miało się stać coś strasz-nego, jeśli Dona, któremu zwykle uciechę sprawiały nieszczęściainnych, jest taki przerażony.W dłoni trzymał plątaninę skórza-nych rzemieni, rodzaj uprzęży, acz niepodobną do żadnej końskiejuprzęży, które widywałam.Adair rzucił mnie na podłogę.- Przygotuj ją - polecił Donie, ten zaś zaczął zdejmować ze298mnie przesiąknięte potem i krwią ubranie.Za jego plecami Adairtakże się rozbierał.Gdy byłam naga, Dona założył mi uprząż,rzecz prosto z najgorszego koszmaru, w której byłam kompletniebezbronna.Ręce miałam związane z tyłu, głowę wyciągniętą takbardzo, że groziło to złamaniem karku.Dona jęknął, zapinającpasy, choć wcale ich nie poluznił.Adair pochylał się nade mnązłowrogo.Jego zamiary nie ulegały wątpliwości.- Nadeszła pora, by nauczyć cię posłuszeństwa.Dla twegodobra miałem nadzieję, że nie będzie to konieczne.Wszystkowskazywało na to, że twoim przeznaczeniem jest coś innego.-Zreflektował się i urwał.- Każdy musi raz zostać ukarany, tak bywiedział, co się stanie, jeśli znowu spróbuje się buntować.Powie-działem ci, że nigdy mnie nie opuścisz, a ty chciałaś uciec.Nigdywięcej tego nie zrobisz.- Złapał mnie za włosy i zbliżył mojątwarz do swojej.- Pamiętaj o tym, kiedy wrócisz do rodziny iswojego Jonathana: nie ma takiego miejsca, w którym cię nie od-najdę.Nigdy ode mnie nie uciekniesz.- Dziewczyna.- wykrztusiłam przez usta zlepione zaschniętąkrwią.- Nie chodzi o dziewczynę, Lanore, chociaż musisz zaakcep-tować to, co dzieje się w moim domu.Tak, zaakceptujesz i bę-dziesz w tym brała udział.Tu chodzi o to, że się ode mnie odwró-ciłaś, odrzuciłaś mnie.Nie pozwolę na to nikomu, zwłaszcza to-bie.Nie spodziewałem się, że właśnie ty.- Nie skończył, choćwiedziałam, co zamierzał powiedzieć: nie chciał żałować, że dałmi część swego serca.Nie powiem ci, co się wydarzyło w tamtym pomieszczeniu.Nie broń mi tego prawa do odrobiny prywatności, do zachowaniaw tajemnicy szczegółów mego upokorzenia, wystarczy, jeśli bę-dziesz wiedział, że w całym życiu nie cierpiałam straszniejszych299tortur.Katem był nie tylko Adair, lecz także Dona, choć nie ulega-ło wątpliwości, że wbrew swej woli wykonuje polecenia.Zasma-kowałam diabelskiego ognia, przed którym przestrzegał mnieJude, dostałam nauczkę, że wystawianie na próbę diabelskiej mi-łości to wielkie ryzyko.Taka miłość, o ile można użyć tego słowa,nigdy nie jest słodka.W końcu poznasz jej prawdziwą istotę: towitriol, trucizna, kwas wlewany prosto do gardła.Kiedy skończyli, dryfowałam na granicy przytomności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]