[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był pewien, że ona masturbuje się, myśląc o nim.Tak, to była właśnie ta wyłączność:być w jej mózgu -i w jej palcach - w takim momencie.Czy można być w ogóle bliżej kobiety niż wtedy, gdy ona rozładowuje napięcieswoich fantazji, wiedząc, że nic, absolutnie nic i przed nikim nie musi udawać?Nawet jeśli to nie on całuje to podbrzusze, to i tak jest to jego scena.Mimo to coraz częściej czuł, że to mu nie wystarcza.Zauważył ostatnio wrozmowach z nią na ICQ, a także w jej e-mailach, że znalazła swój modus vivendi inauczyła się żyć, według niego przytulnie i wygodnie, między dwoma mężczyznami:swoim mężem i nim.Każdy z nich dostarczał jej innego rodzaju doznań, ale wefekcie, rozzuchwalona tym faktem, że on pokonał zazdrość lub jej nie okazuje,przestawała kryć, że ta sytuacja jej nie przeszkadza, nie niepokoi, nie denerwuje lubnie frustruje.Mógł ją zapytać, czy tak jest w istocie.Nie robił jednak tego, bojąc się, że topotwierdzi wprost.Wpadł we własną pułapkę: męska duma w połączeniu zwrażliwością zaczynała być jak rana na stopie, która się zaognia na skutekchodzenia.A chodzić musiał.Jednak, gdy w piątek przysłała mu fotografię z ostatniego przyjęciazorganizowanego przez firmę męża i zobaczył ją w jego objęciach, cały ten modelwyłączności rozsypał się jak domek z kart.Nagle zdał sobie sprawę, że tomężczyzna z fotografii bywa w niej palcami, językiem i penisem, że to przy facecie zfotografii ona szepcze, jest wilgotna i może nawet krzyczy z rozkoszy.Uderzył się tąmyślą w sam środek rany i w bólu po tym uderzeniu napisał list i wysłał.Gdy ból minął, kipiał ze wstydu.To, co zrobił, kłóciło się przecież z całą jegofilozofią, którą tak gorliwie jej wykładał i z którą ona tak gorliwie i tak bezskuteczniedyskutowała.Przecież to nikt inny jak on przekonywał ją cały czas, że śmieszy go naprzykład powszechne skojarzenie miłości z banalnym i w gruncie rzeczy dośćkomicznym aktem, że ktoś komuś coś gdzieś wkłada, że gdy zastanowić się nad tymgłębiej, to trudno nie zauważyć, że banalność tego aktu wręcz obezwładnia.Przecieżnikt inny jak on przekonywał ją cały czas, że odnajduje znacznie więcej miłości w tymnagłym przepływie energii między zrenicami.I po tym wszystkim miałaby przeczytać ten łzawy maił o jeszcze jednymsamcu, który ma psychosomatyczne bóle serca i prostaty z zazdrości?!Nagle poczuł wibrację.To był pager w jego kieszeni.Wyjął go i przeczytałwiadomość z Hamburga.Udało się!Ona nie przeczyta tego tekstu.Przynajmniej dzisiaj go nie przeczyta.Wiadomość, że Jacek wie o niej, nie zmartwiła go specjalnie.Po pierwsze, byłpewien jego absolutnej dyskrecji, a po drugie, dobrze wiedział, że Jacek dotrze dotego tekstu w Poznaniu.I przeczyta przed zniszczeniem.Jacek miał zawsze specyficzne i przewrotne poczucie uczciwości i lojalności.Mógł mu przecież nie mówić, że zna treść tego listu.Dla Jacka przeczytać cudzy listbyło okay, ale nie powiedzieć o tym było perfidne i zdradzieckie.Więc powiedział.Jacek.Ich życia splótł na zawsze i nierozerwalnie niezwykły dramat.Ostatnio myślałczęsto o tamtych zdarzeniach.Niektóre wzruszenia, które ona ostatnio w nimwywoływała, były jak deja vu tego, co przeżył wiele lat temu w Nowym Orleanie.Pamięta ten nocny telefon, jakby to było wczoraj, a minęło przecież kilkanaście lat.Dobiegał końca ósmy miesiąc jego stażu naukowego w Tulane University wNowym Orleanie.Od kilku tygodni znajdował się w stanie nieustannego umysłowegoi emocjonalnego rauszu.Projekt, nad którym pracował i który stanowił materiał jegodoktoratu, wszedł w decydującą fazę.Dwudziestu ludzi na kilku uniwersytetach wcałych Stanach pisało oddzielne moduły jednego unikatowego programu dosekwencjonowania DNA, co w efekcie miało umożliwić skonstruowanie swoistejgenetycznej mapy bakterii wywołującej tyfus.Projekt był brawurowy i skupiłegzotycznych ludzi.Stanowili zespół maniaków napędzanych ciekawością, ambicją ichęcią przeżycia naukowej przygody, jakie zdarzają się bardzo rzadko.Projekt,gdyby się powiódł, otworzyłby drogę do rozpoczęcia prac nad opracowaniem mapygenomu człowieka.Tego swoistego wzoru człowieka zapisanego na znanejwszystkim skręconej w podwójną spiralę drabinie DNA.On był jednym z tych, którzy ten wzór próbowali stworzyć.Drobny doktorant z Polski, z wyrobionym przez socjalistyczną rzeczywistość iskrywanym troskliwie i głęboko przed światem kompleksem naukowca z drugiej ligi,nagle znalazł się w zespole, który zabierał go na absolutnie finałowy mecz superligiświatowej.Trener był noblistą z Harvardu, pieniędzy mieli jak Eskimosi śniegu iwszyscy chcieli zagrać mecz swojego życia.Dopiero co przyjechał z kraju, który ludzie z zespołu znali głównie z dobrejwódki i trudnego do wymówienia nazwiska niezwykle wygadanego elektryka.Dali mu, nie mówiąc o tym ani słowa, trzy miesiące, aby pokazał, co umie.Obserwowali go
[ Pobierz całość w formacie PDF ]