[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Już wystarczy, Lucy powiedziałam wreszcie, gdy poczułam się wypoczęta i rześka. Powiedzmi raz jeszcze, kto został w domu. Tylko lokaje, pokojówka lady Lacey i ja odparła Lucy. Wszyscy inni poszli do młyna.Naobiad dla państwa jest zimna przekąska.Kiwnęłam głową.W dawnych czasach służba brała udział we wszelkich zabawach i przyjęciach, jakietylko odbywały się we wsi.Czasami proszono nas o pozwolenie, aby jakieś gry mogły się odbyć na dworskimwybiegu.Teraz jednak skończyły się czasy rozrzutności. Obetnę im pensje za cały dzień oznajmiłam, kiedy Lucy owijała mi ramiona ręcznikiem, rozpusz-czała włosy i szczotkowała długie ich pasma.Skinęła głową.Napotkałam w lustrze jej zimny wzrok. Wiedziałam, że tak pani zrobi stwierdziła. Oni też wiedzieli.Spytali więc lady Lacey, a onapowiedziała, że mogą iść.Spojrzałam surowo prosto w oczy Lucy, aż opuściła powieki. Przestrzeż ich, aby nie przekraczali niebezpiecznej granicy, Lucy odezwałam się opanowanymgłosem. Dość już mam impertynencji w polu i w domu.Jeśli przekroczą granicę, pożałują, że w ogóle za-czynali mnie drażnić.Wielu służących szuka pracy, a ja już nie czuję sentymentu do ludzi urodzonych i wy-chowanych w Wideacre.Utkwiła wzrok w jedwabistej gęstwinie moich miedzianych włosów i szczotkowała je spokojnymi ru-chami.Potem zręcznie zgarnęła je jedną ręką i upięła w gładki węzeł na czubku mojej głowy. Pięknie orzekła z niechęcią.Spojrzałam na swe odbicie w lustrze.Wyglądałam cudownie.Dni spędzone w polu zbrązowiły moją ce-rę, nadając jej jak zwykle w lecie odcień miodu.Moja twarz straciła zmęczony, napięty wyraz.Znów wygląda-łam jak prześliczna dwudziestoletnia dziewczyna.Policzki odzyskały rumieńce.Na nosie i kościach policzko-wych pojawiły się zalotne piegi.Na tle miodowoherbacianej skóry orzechowe oczy pobłyskiwały niezwyklewyrazistym odcieniem zieleni.Włosy przypalone słońcem miały oprócz miedzi dodatkowo gdzieniegdzie kolorbrązu.Loki wokół twarzy spłowiały tu i ówdzie, przyjmując barwę czerwonego złota. Tak potwierdziłam zimno. Założę zieloną jedwabną suknię oznajmiłam, wstając od lustra irzucając mokry ręcznik na podłogę, aby Lucy schyliła się i podniosła go. Mam powyżej uszu szarych iciemnych kolorów.A tam nie przyjdzie nikt ze szlachty.RLTLucy otworzyła garderobę i wyciągnęła, strzepując, luzną suknię z ciemnozielonego jedwabiu.Do tegodopasowany zielony fartuszek związany ciasno z przodu i błyszcząca obszerna narzutka na plecy. Dobrze stwierdziłam, kiedy wsunęłam strój przez głowę i zawiązałam fartuszek. Ale nie mamczym oddychać.Otwórz okno, Lucy.Otworzyła je energicznie, lecz żar i wilgotne powietrze buchnęły niczym para z czajnika i poparzyły miwnętrze ust i nos.Jęknęłam cicho. Och, żeby wreszcie zaszła jakaś zmiana tej wstrętnej pogody odezwałam się tęsknie. W ogólenie mogę oddychać.Wszystko wokół mnie wydaje się nie do zniesienia ciężkie!Lucy spojrzała bez współczucia. Ta pogoda wpływa też na dzieci powiedziała. Niania panicza Richarda prosiła, żeby wstąpiłapani do pokoju dziecinnego, kiedy się pani przebierze.Jest marudny.Niania sądzi, że wyrzyna mu się ząbek.Wzruszyłam ramionami.Zwieży jedwab zaczynał mnie grzać i kłuć. Poproś pana MacAndrew, żeby poszedł poleciłam. Muszę się przygotować do wyjścia do mły-na.Pan MacAndrew będzie wiedział, co robić, a Richard ma do niego zaufanie.Lucy napotkała mój wzrok.Widziałam w jej oczach całkowite potępienie kobiety, która nie chce iść dowłasnego dziecka, kiedy je coś boli i kiedy ono ją wzywa. Och, przestań, Lucy! odezwałam się znużonym głosem. Powiedz mu, żeby natychmiast po-szedł do pokoju dziecinnego, a potem wróć upudrować mi włosy.Wyszła, nawet posłusznie, a ja podeszłam do okna, usiłując złapać oddech.Ogród różany wydawał sięwyprany z koloru.Nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądał przedtem, zanim ten koszmar pogrążył go wswoim niesamowitym świetle.Zielona trawa wybiegu, teraz zszarzała, wyglądała upiornie.Purpurowe róże wogrodzie nabrały z kolei zielonej niezdrowej barwy.Burza opuszczała swój ciężki brzuch na szczyt dachu.Sklepienie fioletowych chmur obniżało się nade mną niczym klaustrofobiczny namiot.Rozciągał się on odskraju nizin do granicy wspólnych gruntów, jednolicie, bez szczelin, przez które przedostałoby się światło czypowietrze.Jedynym zródłem światła była ściana utkana z błyskawic.Pioruny huczały, jak gdyby grzbiet Wide-acre pękał na pół, obracając moje plany w ruinę.Biały blask palił mnie w oczy.Byłam nadal oszołomiona, kie-dy Lucy pudrowała moje włosy i podała szal. Nic nie biorę.Jest za gorąco oświadczyłam.Na sam dotyk wełny pociłam się i palce świerzbiły. Nie wygląda pani zdrowo powiedziała chłodno Lucy.Właściwie już jej to nie obchodziło.Mo-głabym konać, a jej byłoby wszystko jedno. Czuję się doskonale odparłam z zimną stanowczością. Możesz odejść, Lucy.Nie będziesz mijuż dziś potrzebna.Czy wybierasz się do młyna razem z lokajami i pokojówką lady Lacey? Jeśli wolno stwierdziła z bezczelną złośliwością. Wolno odrzekłam zbyt zmęczona, aby znów podejmować jej wyzwanie.Wyczerpały się uczucia,jakie inni żywili wobec mnie.Wyczerpała się miłość.Byłam niby młodą kobietą, lecz żyłam o wiele za długo.Miałam za sobą najlepsze lata, gdy cieszyłam się powszechną miłością, gdy uwielbiano panienkę Beatrice.Te-raz czułam się jak stara zmęczona kobieta marząca o tym, by iść spać.Przemknęłam obok Lucy, szeleszczącRLTjedwabnym ogonem sukni, i spłynęłam po schodach niczym struga zielonej trucizny.Nie stąpałam lekko,zwinnie jak dawniej.Bardziej niż urodziwą dziewczyną czułam się ślimakiem zostawiającym za sobą oślizłyszlak.Czekali na mnie w hallu.Powóz stał przed wejściem.Harry tęgi, postawny w szarym jedwabnym ubra-niu z czarną wyszywaną kamizelką i srebrzystoszarych pończochach.Celia jak gdyby osaczona z kolorów, wgranatowej jedwabnej sukni, w żółtawym świetle burzy podkreślającej jej wymizerowaną twarz.John przystoj-ny i czujny jak zawsze, promieniejący świadomością, że to wszystko już nie potrwa długo, że niczym burza wwydarzeniach zajdzie całkowity zwrot.Ich twarze zwróciły się w moją stronę, gdy wkroczyłam przez drzwizachodniego skrzydła i w przypływie nagłego buntu powiedziałam do siebie ze zgrozą: Mój Boże! Cóż uczy-niłam? Budowałam swe plany życiowe, brodząc przez krew.Mordowałam rozmyślnie i przypadkowo i szłamdalej z coraz twardszym, z coraz zimniejszym sercem po to tylko, by stojące tu bezczynne trio mogło żyć wspokoju, bogactwie i z czystym sumieniem.%7łebym mogła oglądać tę trójkę przez resztę mych ponurych dni.Jak gdyby cała ta walka miała za cel oglądanie co dzień Harry'ego, Celii i Johna aż do mojej śmierci".Z wysiłkiem opanowałam mięśnie twarzy i przeciągnęłam palcami po czole, aby wygładzić zmarszczki.Wyrugowałam też wyraz rozpaczy z moich rysów. Przepraszam, że kazałam wam czekać odezwałam się. Jedziemy?Z wozniców został tylko Ben
[ Pobierz całość w formacie PDF ]