[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pani rodzice nie umieli patrzeć perspektywicznie, zlezarządzali pieniędzmi i dlatego, kiedy zginęli w głupim wypadku, zrujnowali pani życie.Rzucenie mu drinkiem w twarz nie było świadomą decyzją.Odgłos kostek loduupadających na linoleum zszokował mnie, ale wyraz twarzy mężczyzny się nie zmienił.Niewielu ludzi na nas spojrzało, ale nikt nie miał ochoty przyłączyć się do naszej kłótni.Mężczyzna przerwał, wziął z lady serwetkę i otarł twarz.- Widocznie na to zasłużyłem.- Kim pan jest? - powtórzyłam drżącym głosem, tym razem głośniej.Byłamroztrzęsiona.To, że tak dużo wiedział o moim życiu, wywołało we mnie panikę, ale niemiałam dokąd uciec.Jedynych ludzi, którzy byliby w stanie mi pomóc, zostawiłam,przekonana, że nie ich problemy mnie nie dotyczą.Teraz siedziałam sama, tysiącekilometrów od nich i słuchałam, że moja osoba ma w tej całej historii takie samo znaczeniejak którykolwiek z Hamiltonów.Nieznajomy przez krótką chwilę milczał, wpatrując się we mnie.- Co wiemy na temat drzewa genealogicznego Hamiltonów? - powiedział w końcu,przekrzywiając głowę w zamyśleniu.- Na pewno imponujące dziedzictwo sięgające kilkupokoleń wstecz.Pieniądze zarobione na plecach innych.Miażdżyli ludzi, żeby osiągnąć swojecele.Obecne pokolenie może poszczycić się handlarzem bronią, która odebrała życieniezliczonej liczbie osób, i komandosem, który jest nie lepszy niż ojciec, ze swoim własnymoddziałem.Nie lepszy niż ojciec.Mój umysł pobudzony pod wpływem adrenaliny zaczął układaćstrzępy w całość.- Pan jest Alexandrem Rushem.- Ach, więc słyszała pani o mnie.Bękart Rufusa Hamiltona, zapewne jeden z wielu,tak mnie opisali? Przyjaciel Lokiego jest dobry w gromadzeniu informacji, ale wie pani co? -Pochylił się.- Ja jestem lepszy.Jego beztroski ton, sposób, w jaki wymieniał szczegóły mojego życia, poraziły mnie.Zagrożenie, które - jak mi się wydawało - zostawiam za sobą, śmiertelnie niebezpiecznaintryga, dogoniły mnie.Byłam wabiona w pułapkę tak jak Hamiltonowie, z tą różnicą, że janie wiedziałam, jak z tym walczyć.Nie miałam kontaktów wojskowych ani siatki szpiegów,ani uzbrojonego oddziału.Nie miałam szans.- Ma pani ogromne szczęście, że wyjechała pani akurat teraz.- Spojrzał na zegarek.-Muszę iść do odprawy, ale bardzo miło mi się z panią rozmawiało.Chciałem poznać kobietę,która powaliła na kolana obu Hamiltonów.Powiedział to w taki sposób, że zaczęłam trząść się jeszcze bardziej.Nie mogłamotworzyć ust, żeby zaprzeczyć, moje ciało było nieruchome.Siedziałam tak bez ruchu, a onwstał, zdjął kurtkę z oparcia krzesła i przeszedł obok mnie.Mój umysł tworzył scenariuszetego, jak za chwilę umrę, ale sekundy mijały i nic się nie działo.Jednak nie mogłam sięzmusić, żeby się odwrócić i sprawdzić, czy go nie ma.Umysł podpowiadał mi, że wszystko w porządku, ale nie mogłam uspokoićłomoczącego serca.Na pewno sobie tego wszystkiego nie wymyśliłam, dwa plastikowe kubkistały na blacie przede mną.Przez kilka sekund siedziałam tak, starając się zapanować nadoddechem.Nie miałam dokąd pójść, nie miałam do kogo zadzwonić.Byłam sama.- Hej, może pan zrobić głośniej?Pytanie nad moją głową mnie przestraszyło.Szybkie spojrzenie na bar uspokoiłomnie, że nikt mnie nie śledzi, ale w dalszym ciągu czułam się potwornie obolała.Tennieznajomy wiedział o mnie stanowczo za dużo; to, że moje życie było dla niego jak otwartaksiążka, to, że mówił o moich rodzicach.Musiałam się stąd wydostać, zdjęłam cienki sweterz oparcia krzesła, kiedy barman puścił wiadomości.Próbowałam wymknąć się zza lotniskowego baru, kiedy usłyszałam:-.bombowy, w hotelu w Dubaju.Jeżeli myślałam, że najgorsze mam za sobą, te słowa skutecznie uzmysłowiły mi cośinnego.Obróciłam się i na małym ekranie telewizyjnym za barem zobaczyłam obrazy hoteluAlmasi, prawie zupełnie przesłoniętego dymem.Nie, proszę.Boże, nie! Prezenter coś mówił, ale nie słyszałam co, przytłoczonalawiną myśli.Zakryłam usta przerażona, odwróciłam się i chwiejnym krokiem wyszłam naprzejście.Musiałam się pozbierać.Miałam wrażenie, że wszędzie czyha niebezpieczeństwo,w zatłoczonym terminalu były setki oczu, a mój umysł krzyczał, że każda para może byćśmiertelnie niebezpieczna.Nie wiedziałam, dokąd pójść, więc poczłapałam do najbliższegokrzesła.Przy bramce nie było prawie nikogo, oprócz mnie stała tam jeszcze jedna kobieta,a cała reszta ludzi przelewała się przez wąski korytarz.Czułam się osaczona, głębokieoddechy nie pomagały.Coś zaczęło wibrować w mojej kieszeni.Podskoczyłam na krześle, przestraszona, a potem niepewnie sięgnęłam do środkai wyjęłam telefon komórkowy.Nie należał do mnie, prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia,skąd się wziął.Uwolniony z kieszeni dzwonił głośno, pokazując na wyświetlaczu nieznanynumer.Wstrzymałam oddech, odsunęłam klapkę i drżącym palcem wcisnęłam zielony guzik.- H.halo?- Jak tam, piękna? - W słuchawce rozległ się radosny ton.- Tęsknisz za mną?- Lucas?! - Przebiegł mnie zimny dreszcz ulgi, przycisnęłam sobie telefon do ucha.-Gdzie jesteś?- Zabawna historia.Technicznie cały czas w Dubaju, ale nie jestem pewien jakmiędzynarodowe.- Ktoś tu był.- Słowa wydobyły się same, a szloch, który tłumiłam, groził tym, żewydostanie się na zewnątrz.- Ktoś podszedł do mnie w barze.Wiedział, jak mam na imię,wiedział o mnie wszystko, mówił o śmierci moich rodziców.- Lucy, uspokój się.- Beztroski ton znikł, a zamiast niego pojawił się spokój, któregoteraz tak potrzebowałam.- Musisz zacząć od początku.Ale mnie to nie obchodziło, musiałam dowiedzieć się wszystkiego od razu.- W telewizji mówili, że był wybuch.W Dubaju, w hotelu.Lucas, ten facetpowiedział, że mam szczęście, że w porę wyjechałam, co się stało? Jeremiahowi nic nie jest?A Amyrah?- Był wybuch, ale teraz muszę zająć się twoim bezpieczeństwem.Gdzie jesteś?Szybko się rozejrzałam.- Przy bramce B13.Jeremiahowi nic się nie stało? - powtórzyłam.Jego milczenie pomoim pytaniu sprawiło, że serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej.- Słuchaj, Lucy, mam zamiar ci pomóc.Ale w tej chwili mam na głowie.- Co z Jeremiahem?! - Nie miałam zamiaru wykrzyczeć tych słów, ale czułam się tak,jakby serce za chwilę miało mi wyskoczyć z piersi.Skuliłam głowę, zakryłam oczy dłonią,żeby odciąć się od tłumów ludzi dookoła.- Proszę, Lucas, powiedz, że nic mu nie jest.Odezwał się dopiero po kilku długich sekundach.- Przykro mi, Lucy, ale ja.Koniec połączenia.- Lucas? Lucas? - Odsunęłam telefon od ucha i spojrzałam na niego.Połączeniezostało zerwane i nie było możliwości wybrania numeru. Przykro mi, Lucy.Dla mnie oznaczało to tylko jedno.Zebrało mi się na wymioty.Chwyciłam się za brzuch i pochyliłam mocno do przodu,tak że głowa znalazła się pomiędzy kolanami.Oczy miałam zamknięte i z trudem nabierałampowietrza ze ściśniętym, lodowatym sercem.Nie.Nie, nie, nie, nie! Mogłabym spędzić życie bez Jeremiaha.Cierpiałabym,wiedząc, że nie jest już mój, ale jakoś bym się z tym uporała.Ale jeżeli nie żyje.Wyrwał misię jęk i szybko zasłoniłam usta grzbietem dłoni.Wstrzymywałam oddech, ale zmusiłam się, żeby wypuścić powietrze, a potem nanowo go nabrać.Z wydechem wydobył się kolejny cichy jęk i czułam, że łzy spływają mi podłoni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]