[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W sumiepoczułem ukłucie żalu.Marchwicki odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia.Odprowadziłem go wzrokiem izauważyłem, że się lekko garbi.Mimo to kilku dwudziestolatków, którzy stali mu na drodze,rozsunęło się na boki.- Kto to był? - zapytał basista, gdy wróciłem do stolika.- Cień - odpowiedziałem.- Cień człowieka.Nie sądzę, by ktoś z siedzących przy stoliku mnie zrozumiał.Wiedziałem, żemężczyzna o wygolonej głowie nie ustanie w tropieniu zabójcy.Ta sprawa nadaje sens jegożyciu.Niewykluczone, że nada sens także jego śmierci.Kulesza przeglądał papiery, którymi tak interesował się B-16.Były to aktaniewyjaśnionych zabójstw.Sam przerzuciłem kilka teczek i uświadomiłem sobie, że nie chcędo nich wracać.Postanowiłem zostawić to aspirantowi.Dwa tygodnie po koncercie, 11 czerwca, gdy upał zaczął dawać się we znaki, snując siękorytarzem, spotkałem Grzywę.Pozdrowiliśmy się bez słów.- Zaczekaj, Hipis.- Usłyszałem za swoimi plecami.Odwróciłem się.Grzywa miał niewyrazną minę.Słyszałem, że jego notowania po akcjiw klinice spadły, ale miałem wrażenie, że chodziło o coś innego.Czekałem bez słowa.- Miałem przekazać ci wiadomość.Kompletnie zapomniałem w natłoku spraw.Ciekawe jakich.- Dzwoniła do ciebie pani Justyna Kobro.Wiesz, wdowa po B-16.Prosiła, by ci cośprzekazać.Chodzi o jakiś punkt.Zajrzyj do mnie do pokoju, mam to zapisane.Pół godziny pózniej dzwoniłem do Kuleszy.Wysłuchał w milczeniu tego, czego się jużdowiedziałem.Zaczął 267zadawać pytania dopiero wtedy, gdy przedstawiłem mu swój plan.32Kampania prezydencka wkroczyła w ostatnią fazę.Za kilka dni mieliśmy poznać nowągłowę państwa.Trwała międzynarodowa awantura o wydanie Niemcom agenta izraelskiegowywiadu.Może pójdę zagłosować, może nie.Do niedzieli było mnóstwo czasu.W tej chwilipochłonięty byłem zupełnie czymś innym.Najpiękniejszy moment w Since I've Been LovingYou to początek piątej minuty, gdy Jimmy Page kończy gitarową solówkę.Następuje kilkaspokojniejszych taktów i kolejne muzyczne uderzenie, w którym John Paul Jones grający naorganach z pedałem basowym staje się mistrzem pierwszego planu.Chodzi o kanonicznąwersję studyjną, która znajduje się na trzeciej płycie Led Zeppelin i trwa siedem i pół minuty.Niemal osiem minut bluesowego trzęsienia ziemi.Według mnie to najlepszy utwór, jakikiedykolwiek stworzono, ważny także z osobistych powodów.Przypadek sprawił, żepoznałem moją przyszłą żonę w klubie, gdy rozbrzmiewała koncertowa wersja.Od wielu lat,gdy jeżdżę w okolice Bogusławie złożyć kwiaty pod krzyżem przy drodze, mam płytę z tymutworem ze sobą.Tym razem nie było inaczej.Jak każdego miesiąca zmierzałem w tamtą stronę.Wielokrotnie w takich chwilach myślałem o naszym pierwszym spotkaniu.Ale tym razemmoją uwagę zaprzątała odbyta rozmowa z Kuleszą.Raz jeszcze wałkowałem w myślachwszelkie warianty, punkt po punkcie, detal po detalu.Był ciepły, ale nie upalny dzień.Dochodziła piąta po południu, gdy zbliżałem się docelu.Opuściłem szybę w samochodzie i chłonąłem zapach lasu.Przyjeżdżałem tam prawie oddwudziestu lat.Niekiedy padał deszcz, czasami powietrze stało w miejscu i nie było czymoddychać.Nauczyłem się, że w zimie, gdy jest minus dwadzieścia stopni, lepiej nie wyłączaćsilnika.Wprawdzie ruch samochodów był tam duży, ale szanse, że ktoś zatrzyma się przyniebezpiecznym łuku drogi, były równie duże jak prawdopodobieństwo, że dostanę Oscara.Przez kilka pierwszych lat postawiony przeze mnie krzyż ozdobiony prostą tabliczkąstał na poboczu, kilkanaście metrów od miejsca, w którym zdarzył się wypadek.Wreszcieuznałem, że należy go przenieść kawałek dalej, w spokojniejsze miejsce.Ryk tirów częstosprawiał, że nie słyszałem własnych myśli.Od głównej drogi odchodziła w stronę lasuprzecinka i tam ostatecznie postawiłem krzyż, w miejscu odciętym od wścibskich spojrzeń.Nigdy nikogo ze sobą nie zabierałem.Nie przywiozłem tam nawet syna, gdyż uznałem, żeprzywoływanie tragedii nie jest mu do niczego potrzebne.Chciałem, by był normalnymchłopakiem, by nie musiał dorastać w atmosferze rodzinnej straty i żałoby.Pragnąłem, by niedosięgnął go ten cień.Nie pokazałem tego miejsca także Kastoriadisowi.Nigdy zresztą się oto nie dopominał.Te przyjazdy były moim prywatnym rytuałem.Dojechałem do miejsca, gdzie droga przecięta jest kilkoma ostrzegawczymipoprzecznymi liniami.Skręciłem w boczną dróżkę.Zatrzymałem samochód i wyłączyłempłytę.Otworzyłem bagażnik, wyjąłem kwiaty oraz butelkę wody, przymknąłem klapę izbliżyłem się do krzyża.Tabliczka leżała na ziemi.Zastanawiałem się, jak to się stało, żeodpadła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]