[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Słyszałeś, co mówiłam? spytała. Tak. Jesteśmy coraz bliżej rozwiązania, Holman.Kiedy dowiemy się, co zawierają teraporty i dla kogo pracowała Whitt, wszystko ułoży się wreszcie w sensowną całość.Przecież o to ci chodzi, tak czy nie?Wkurzyła się, kiedy nie odpowiedział.Już miała mu wygarnąć, kiedy nagle sięodezwał. To na pewno ich sprawka powiedział.Pollard domyślała się, co go dręczy, ale nie przychodziła jej do głowy żadnaodpowiedz.On miał nadzieję, że jego syn był dobrym policjantem, a teraz jego złudzeniasię rozwiały. Musimy ustalić, co dokładnie się wydarzyło. Ja już wiem. Przykro mi, Max.Szedł dalej bez słowa.Kiedy dotarli do samochodu, Holman wsiadł w milczeniu, a Pollard starała się gopodnieść na duchu.Zawróciła i pojechała w dół do Hollywood, opowiadając, czegospodziewała się dowiedzieć w Pacific West. Posłuchaj, nie mam ochoty jechać do Chinatown.Odwiez mnie do motelu poprosił.Pollard znów poczuła przypływ rozdrażnienia.Współczuła Holmanowi z powodutego, przez co przechodził, ale co miała zrobić z tym zwalistym chłopem ledwomieszczącym się w fotelu samochodowym, który zwiesił smętnie swe potężne ramiona inawet nie raczył na nią spojrzeć? Pomyślała, że ona też przedstawiała podobny żałosnywidok, gdy siedziała w kuchni, gapiąc się w cholerny zegar na ścianie. Nie będziemy tam długo powiedziała. Mam coś do załatwienia.Podrzuć mnie najpierw do motelu.Stali na światłach na ulicy Gower.Kierowali się na południe do autostrady 101.Pollard założyła, że autostradą bez problemów dostaną się prosto do Chinatown. Holman, posłuchaj, jesteśmy już tak blisko.Tak niewiele dzieli nas odosiągnięcia celu.Holman nawet na nią nie spojrzał. Możemy go osiągnąć pózniej. Cholera jasna, stąd do Chinatown jest rzut kamieniem.%7łeby zawiezć cię doCulver City, musiałabym nadłożyć szmat drogi. Nie ma sprawy.Pojadę zasranym autobusem.Otworzył gwałtownie drzwi i wyskoczył na ulicę.Pollard nie była na toprzygotowana, ale natychmiast nadepnęła na hamulec. Holman!Ale on przebiegł przez jezdnię przy akompaniamencie klaksonów. Holman! Wracaj, proszę! Co ty wyprawiasz?Nawet się nie obejrzał.Maszerował przed siebie. Wsiadaj do samochodu!Holman szedł ulicą w kierunku Hollywood.Kierowcy samochodów stojących zanią trąbili wściekle i Pollard w końcu wolno ruszyła.Patrzyła na Holmana, ciekawa, cotakiego pilnego miał do załatwienia.Już nie poruszał się jak zombi ani nie sprawiałwrażenia przygnębionego.Wręcz przeciwnie, wydawało się, że rozsadza go wściekłość.Pollard widywała już mężczyzn w takim stanie i wiedziała, że nie wróży to nic dobrego.Holman wyglądał tak, jakby chciał kogoś zabić.Nie skręciła na autostradę.Przepuściła jadące za nią samochody i skręciła naprawy pas.Wlokła się wzdłuż krawężnika za Holmanem, tak żeby mieć go w zasięguwzroku.Nie kłamał, mówiąc, że pojedzie autobusem.Patrzyła, jak wsiada na HollywoodBoulevard do autobusu zmierzającego na zachód.Zledzenie go było cholernie uciążliwe,bo autobus stawał prawie na każdym rogu.Za każdym razem kiedy się zatrzymywał,Pollard musiała dobijać swoim subaru do krawężnika, nawet jeśli nie było gdziezaparkować, i wykręcać szyję, żeby ponad samochodami i głowami przechodniów ob-serwować wysiadających i upewnić się, że nie ma wśród nich Holmana.Wysiadł w Fairfax, a następnie wsiadł do autobusu jadącego na południe.W Picoprzesiadł się na autobus zmierzający na zachód.Pollard wierzyła Holmanowi, ale niemiała pewności, czy rzeczywiście jedzie z powrotem do motelu, poza tym nie chciała gostracić z oczu, więc dalej go śledziła, wściekła na siebie, że marnuje czas.Wysiadł na przystanku dwie przecznice od motelu.Pollard bała się, że ją zauważy,ale on ani razu nie spojrzał do tyłu.Pomyślała, że to dziwne jakby nie zwracał uwagi naotoczenie albo było mu wszystko jedno.Kiedy dotarł do motelu, wbrew jej oczekiwaniom nie wszedł do środka.Obszedłbudynek i wsiadł do swojego samochodu.Pollard znów ruszyła za nim.Holman wjechał na przełęcz Sepulveda na autostradzie i skierował się napołudnie.Pollard śledziła go, zachowując odstęp pięciu, sześciu samochodów.W pewnejchwili ją zaskoczył.Zatrzymał się w pobliżu zjazdu z autostrady i na ulicznym straganiekupił bukiet kwiatów.Pollard zdziwiła się.Co on, do diabła, wyprawia?Niebawem się dowiedziała, gdy Holman, kilka przecznic dalej, skręcił w drogędojazdową na cmentarz.39Mimo wczesnej pory słońce paliło niemiłosiernie, kiedy Holman wjeżdżał narozległy teren cmentarza.Wypolerowane tablice oznaczające miejsca pochówku odbijałyświatło niczym monety rozrzucone w trawie, a nieskazitelna murawa była tak jaskrawa,że raziła go w oczy, mimo iż włożył okulary przeciwsłoneczne.Wskaznik temperatury nazewnątrz samochodu pokazywał trzydzieści siedem stopni.Zegar w tablicy rozdzielczejwyświetlał godzinę 11.19.Holman zobaczył swoje odbicie w lusterku wstecznym i zamarł w tej samej chwili ujrzał swoje młodsze ja, w tych samych okularach Ray-BanWayfarers, z długimi kosmykami włosów zwieszającymi się wzdłuż skroni; ujrzał tegoHolmana, który szalał razem z Chee, ćpał i podprowadzał wozy, aż życie wymknęło musię spod kontroli.Zdjął okulary; chyba zwariował, kupując takie same, jakie nosił kiedyś.Był środek tygodnia i straszny upał, co tłumaczyło obecność zaledwie garstkiodwiedzających na cmentarzu.Właśnie odbywał się pogrzeb na przeciwległym krańcu ibył to jedyny pogrzeb; widział grupkę żałobników zebranych wokół namiotu.Holman podjechał samochodem do grobu Donny i zatrzymał się dokładnie w tymsamym miejscu co ostatnim razem.Kiedy otworzył drzwi, żar przytłoczył go niczym falaoceanu, a blask słońca wywołał na jego twarzy bolesny grymas.Już wyciągał rękę pookulary, ale pomyślał sobie, nie, nie chciał przypominać Donnie Holmana z przeszłości.Zaniósł na grób kwiaty.Te, które tu zostawił ostatnim razem, leżały sczerniałe iwyschnięte.Zabrał je i oczyścił płytę ze zwiędłych liści i płatków.Wyrzucił stare kwiatydo kubła stojącego przy drodze, a na grobie położył świeże.%7łałował, że nie przywiózłwazonu.W takim upale, bez wody, kwiaty nie dotrwają nawet do końca dnia.To tylko pogłębiło u Holmana złość na samego siebie.Pomyślał, że może należy dotych wiecznych nieudaczników, którzy wszystko w życiu muszą schrzanić.Ukucnął i położył rękę na płycie pamiątkowej Donny.Gorący metal parzył go wdłoń, ale Holman przycisnął ją jeszcze mocniej.Niech pali. Przepraszam wyszeptał. Holman?Spojrzał do tyłu przez ramię i zobaczył nadchodzącą Pollard.Podniósł się. Bałaś się, że zrobię skok na bank? Dlatego mnie śledziłaś?Pollard stanęła obok niego i spojrzała na płytę. To matka Richarda? Tak.Donna.Nie mogę sobie wybaczyć, że się z nią nie ożeniłem.Holman zamilkł.Pollard podniosła wzrok i przyjrzała mu się badawczo. Dobrze się czujesz? Nie bardzo.Wpatrywał się w nazwisko wyryte na płycie.Donna Banik.Powinno być DonnaHolman. Była z niego dumna.Ja też, ale tak naprawdę chłopak od początku nie miałszans, nie z takim ojcem jak ja. Max, przestań się zadręczać.Dotknęła jego ramienia, ale on ledwo to poczuł.Był to gest tak ulotny, jakby ktośpomachał mu z przejeżdżającego samochodu.Przyglądał się Pollard, która, jak wiedział,była kobietą mądrą i wykształconą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]