[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To przynajmniej tłumaczy, dlaczego nie wstydzisz się okazywania swoich uczuć.- Wypowiadając te słowa panna Marple lekko się uśmiechnęła.- Jolly jest wściekła - ciągnęła Gina, biorąc pannę Marple pod ramię i kierując się w stronę jadalni.- Myślę, że najbardziej złości ją fakt, że policjanci robią, co chcą i nie daje się nimi komenderować, tak jak rodziną.A Alex i Stephen wydają się zupełnie nieporuszeni tym, co się wydarzyło - dodała wchodząc już do jadalni.Obaj bracia Restarickowie kończyli właśnie śniadanie.- Ależ, Gino - odezwał się Alex - jak możesz twierdzić coś takiego? Dzień dobry, panno Marple.Wcale nie jestem nieporuszony.Co prawda słabo znałem wuja Christiana, za to jestem głównym podejrzanym.Chyba zdajesz sobie z tego sprawę.- Jak to?- Po prostu pojawiłem się w odpowiednim momencie.Panowie z policji sprawdzili wszystko i doszli do wniosku, że przejście od stróżówki przy bramie aż do domu trwało podejrzanie długo.Są zdania, że miałem wystarczająco dużo czasu, aby zostawić samochód, przebiec wokół domu, wśliznąć się bocznym wejściem, zastrzelić wuja Christiana, wybiec i wrócić do samochodu.- A co naprawdę robiłeś przez ten czas?- Myślałem, że grzeczne dziewczynki wiedzą, iż nie należy zadawać takich kłopotliwych pytań.Ale skoro koniecznie chcesz wiedzieć.Przez parę dobrych minut stałem jak ten idiota, obserwując efekty, jakie daje oświetlenie mgły światłem reflektorów samochodowych.Chciałem to wykorzystać na scenie, przy wystawianiu nowego baletu.- Przecież możesz to spokojnie powiedzieć policji.- O tak, pewnie że mogę.Ale chyba wiesz, jacy są policjanci.Powiedzą ci uprzejmie: „Bardzo dziękujemy za te informacje”, i wszystko sobie dokładnie zanotują.Człowiek nie ma pojęcia, co sobie przy tym właściwie myślą, widzi tylko, że miny mają mocno sceptyczne.- Przyznaję, że widok ciebie w kłopotach sprawiłby mi dużą przyjemność.- Stephen uśmiechnął się złośliwie.- Co do mnie, jestem w porządku.Nie opuściłem wczoraj holu ani na chwilę.- Ależ chyba policja nie podejrzewa, że to był ktoś z nas? -zawołała Gina.Z jej ciemnych oczu wyzierało przerażenie.- Tylko nie mów, kochanie, że zrobił to na pewno jakiś włóczęga - powiedział Alex, przysuwając sobie marmoladę.- To takie szablonowe.Do jadalni zajrzała panna Bellever.- Czy mogłaby pani przyjść po śniadaniu do biblioteki, panno Marple?- Znowu pani? - zdziwiła się Gina.- Nikt z nas, tylko pani.- Zdawała się być lekko urażona.- A to co?! - zawołał nagle Alex.- Ja niczego nie słyszałem - powiedział Stephen.- Brzmiało to jak wystrzał.- Policja robi jakieś próby z pistoletem w tym pokoju, w którym został zamordowany wuj Christian - wyjaśniła Gina.- Pojęcia nie mam, po co im to.Na dworze też strzelali.Drzwi otworzyły się ponownie i do jadalni wkroczyła Mildred Strete.Miała na sobie czarną suknię, ozdobioną skromną, onyksową broszką.Nie patrząc na nikogo wyszeptała „dzień dobry” i usiadła.- Poproszę trochę herbaty, Gino.I jedną grzankę, nic więcej - odezwała się zbolałym tonem.Przyłożyła do oczu trzymaną w ręku chusteczkę, następnie obrzuciła braci Restaricków spojrzeniem pełnym wyrzutu.Alex i Stephen poczuli się mocno niepewnie pod jej karcącym wzrokiem.Poszeptali przez chwilę między sobą i opuścili jadalnię.- Nawet czarnych krawatów nie założyli - powiedziała Mildred, nie wiadomo czy do panny Marple, czy tak sobie, w przestrzeń.- Nie sądzę, aby wcześniej wiedzieli, że w tym domu ktoś zostanie zamordowany - stwierdziła panna Marple usprawiedliwiająco.Gina z trudem stłumiła uśmiech.Mildred popatrzyła na nią oskarżycielsko.- A gdzie się podziewa Walter? - zapytała.Gina zaczerwieniła się.- Nie wiem, nie widziałam go dziś rano.Wyglądała przy rym jak dziecko, które coś przeskrobało.Panna Marple podniosła się z miejsca.- Idę do biblioteki - oznajmiła.***Lewis Serrocold stał przy oknie.Poza nim w bibliotece nie było nikogo.Gdy panna Marple zamknęła za sobą drzwi, Lewis podszedł do niej i ujął ją za rękę.- Mam nadzieję, że nie odczuwa pani zbytnio skutków wczorajszego szoku - powiedział.- Tak bliski kontakt z morderstwem musi być ciężką próbą dla kogoś, kto nigdy nie miał z tym do czynienia.Skromność nie pozwoliła pannie Marple powiedzieć, że morderstwa nie były dla niej niczym niezwykłym.Ograniczyła się tylko do stwierdzenia, że życie w St Mary Mead nie jest aż tak spokojne, jak mogłoby się wydawać komuś z zewnątrz.- Mogę pana zapewnić, że w małych miejscowościach także zdarzają się naprawdę okropne historie.Człowiek ma możliwość zobaczyć z bliska wiele spraw, których nigdy nie dostrzegłby w wielkim mieście.Lewis Serrocold słuchał jej z wyraźnym roztargnieniem.- Potrzebuję pani pomocy - powiedział niespodziewanie.- Oczywiście, panie Serrocold.- Chodzi o moją żonę.Przypuszczam, że Caroline jest pani droga.- Tak jak wszystkim.- Tak.Ja także w to wierzyłem.Ale okazuje się, że byłem w błędzie.Za zgodą inspektora Curry’ego powiem pani coś, co dla pozostałych powinno zostać tajemnicą.W krótkich słowach przedstawił pannie Marple historię opowiedzianą poprzedniego dnia inspektorowi.Panna Marple była wstrząśnięta.- Ależ to niemożliwe.Po prostu nie mogę w to uwierzyć.- Gdy Christian Gulbrandsen mówił mi o tym wczoraj, także nie mogłem w to uwierzyć.- Zawsze sądziłam, że nasza droga Carrie Louise nie ma ani jednego wroga.- Tak, to wydaje się zupełnie nieprawdopodobne.Zdaje sobie pani chyba sprawę z wniosków, jakie się nasuwają.Stopniowo podawać truciznę może tylko ktoś, kto stale znajduje się w pobliżu ofiary.A więc ktoś z domowników.- O ile to wszystko jest prawdą.Czy jest pan pewien, że pan Gulbrandsen nie mylił się?- Christian nie mógł się mylić.Był człowiekiem zbyt rozważnym, by rzucać takie oskarżenia nie mając pewności.Poza tym policja zbadała lekarstwo Caroline.Pobrano próbki zarówno z butelki, jak i ze szklanki.I tu, i tu znajdował się arszenik, który bynajmniej nie był częścią składową leku.Oczywiście dokładna, analiza zajmie więcej czasu, ale obecność arszeniku w lekarstwie jest faktem bezspornym.- A więc jej reumatyzm, trudności w chodzeniu.- Kurcze w nogach są typowe, jak słyszałem.Ponadto zanim pani przyjechała, Caroline cierpiała na silne zaburzenia żołądkowe.Ale gdyby nie Christian, nigdy bym nie pomyślał.Panna Marple powiedziała łagodnym tonem:- A więc Ruth miała rację
[ Pobierz całość w formacie PDF ]