[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Spinki, uważa pan, spinki zwyczajne, złote albo stalowe.Tylko,rozumie pan, muszą być w kształcie czapki dżokejskiej i z biczem.Mraczewski otworzył gablotkę ze spinkami. Wody. odezwała się dama słabym głosem.Rzecki nalał jej wody z karafki i podał z oznakami współczucia. Pani dobrodziejce słabo?.Może by doktora. Już mi lepiej odparła.Baron oglądał spinki, ostentacyjnie odwracając się tyłem do damy. A może, czy nie sądzi pan, byłyby lepsze spinki w formie pod-ków? pytał Mraczewskiego. Myślę, że panu baronowi potrzebne są i te, i te.Sportsmeni noszątylko oznaki sportsmeńskie, ale lubią odmianę. Powiedz mi pan odezwała się nagle dama do Klejna na copodkowy ludziom, którzy nie mają za co utrzymywać koni?. Otóż, proszę pana mówił baron wybrać mi jeszcze parę dro-biazgów w formie podkowy. Może by popielniczkę? zapytał Mraczewski. Dobrze, popielniczkę odparł baron. Może gustowny kałamarz z siodłem, dżokejką, szpicrutą? Proszę o gustowny kałamarz z siodłem i dżokejką. Powiedz mi pan mówiła dama do Klejna podniesionym głosem czy wam nie wstyd zwozić tak kosztowne drobiazgi, kiedy kraj jestzrujnowany?.Czy nie wstyd kupować konie wyścigowe. Drogi panie zawołał niemniej głośno baron do Mraczewskiego zapakuj wszystkie te garnitury, popielniczkę, kałamarz i odeszlij miNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG94do domu.Macie prześliczny wybór towarów.Serdecznie dzięku-ję.Adieu!.I wybiegł ze sklepu, wracając się parę razy i spoglądając na szyldnad drzwiami.Po odejściu oryginalnego barona w sklepie zapanowało milczenie.Rzecki patrzył na drzwi, Klejn na Rzeckiego, a Lisiecki na Mraczew-skiego, który znajdując się z tyłu damy krzywił się w sposób bardzodwuznaczny.Dama z wolna podniosła się z krzesła i zbliżyła się do kantorka, zaktórym siedział Wokulski. Czy mogę spytać rzekła drżącym głosem ile panu winien jestten pan, który dopiero co wyszedł?. Rachunki tego pana ze mną, szanowna pani, gdyby je miał, nale-żą tylko do niego i do mnie odpowiedział Wokulski kłaniając się. Panie ciągnęła dalej rozdrażniona dama jestem Krzeszowska,a ten pan jest moim mężem.Długi jego obchodzą mnie, ponieważ onzagarnął mój majątek, o który w tej chwili toczy się między nami pro-ces. Daruje pani przerwał Wokulski ale stosunki między małżon-kami do mnie nie należą. Ach, więc tak?.Zapewne, że dla kupca jest to najwygodniej.Adieu.I opuściła sklep trzaskając drzwiami.W kilka minut po jej odejściu wbiegł do sklepu baron.Parę razywyjrzał na ulicę, a następnie zbliżył się do Wokulskiego. Najmocniej przepraszam rzekł usiłując utrzymać binokle na no-sie ale jako stały gość pański, ośmielę się w zaufaniu zapytać: comówiła dama, która wyszła przed chwilą?.Bardzo przepraszam zamoją śmiałość, ale w zaufaniu. Nic nie mówiła, co by kwalifikowało się do powtórzenia odparłWokulski. Bo uważa pan, jest to, niestety! moja żona.Pan wie, kto jestem.Baron Krzeszowski.Bardzo zacna kobieta, bardzo światła, ale skut-kiem śmierci naszej córki trochę zdenerwowana i niekiedy.Pojmujepan?.Więc nic?. Nic.Baron ukłonił się i już we drzwiach skrzyżował spojrzenia z Mra-czewskim, który mrugnął na niego. Więc tak?. rzekł baron, ostro patrząc na Wokulskiego.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG95I wybiegł na ulicę.Mraczewski skamieniał i oblał się rumieńcempowyżej włosów.Wokulski trochę pobladł, lecz spokojnie usiadł dorachunków. Cóż to za oryginalne diabły, panie Mraczewski? spytał Lisiecki. A to cała historia! odparł Mraczewski przypatrując się spod okaWokulskiemu. Jest to baron Krzeszowski, wielki dziwak, i jego żona,trochę narwana.Nawet skuzynowani ze mną, ale cóż!. westchnąłspoglądając w lustro. Ja nie mam pieniędzy, więc muszę być w han-dlu; oni jeszcze mają, więc są moimi kundmanami. Mają bez pracy!. wtrącił Klejn. Aadny porządek świata, co? No, no.już mnie pan do swoich porządków nie nawracaj odparłMraczewski. Otóż pan baron i pani baronowa od roku prowadzą zesobą wojnę.On chce rozwodu, na co ona się nie zgadza; ona chceprzepędzić go od zarządu swoim majątkiem, na co on się nie zgadza.Ona nie pozwala mu trzymać koni, szczególniej jednego wyścigowca; aon nie pozwala jej kupić kamienicy po Aęckich, w której pani Krze-szowska mieszka i gdzie straciła córkę.Oryginały!.Bawią ludzi wy-myślając jedno na drugie.Opowiadał lekkim tonem i kręcił się po sklepie z miną panicza,który przyszedł tu na chwilkę, ale zaraz wyjdzie.Wokulski mienił sięsiedząc na fotelu; już nie mógł znieść głosu Mraczewskiego. Kuzyn Krzeszowskich. myślał. Dostanie bilet miłosny odpanny Izabeli.A infamis!.I przemógłszy się wrócił do swej księgi.Do sklepu znowu poczęliwchodzić goście, wybierać towary, targować się, płacić.Ale Wokulskiwidział tylko ich cienie, pogrążony w pracy.A im dłuższe sumowałkolumny, im większe wypadały mu sumy, tym bardziej czuł, że w ser-cu kipi mu jakiś gniew bezimienny.O co?.na kogo?.mniejsza.Do-syć, że ktoś za to zapłaci, pierwszy z brzegu.Około siódmej sklep już stanowczo wyludnił się, subiekcirozmawiali, Wokulski wciąż rachował.Wtem znowu usłyszałnieznośny głos Mraczewskiego, który mówił aroganckim tonem: Co mi pan, panie Klejn, będzie zawracał głowę!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]